środa, 2 grudnia 2009

u r o d z i n y

Są raz do roku, wydarzenie na które zwykło się czekać ze zniecierpliwieniem. Przez ostatnie parę lat to oczekiwanie kojarzyło mi się z pytaniem: ale po co? żeby się przekonać że jestem o rok starsza i poza tym nic się nie zmieniło na lepsze? Kolejny rok minął... ale cieszę się że tym razem nie przeminął bezowocnie. Przyniósł mi bardzo dużo zmian, zmian na lepsze, zmian na przyszłość. Ja sama też się zmieniłam. Jestem szczęśliwa, chyba ostatnio często to powtarzam. Nie jest tak że nie widzę przed sobą żadnych przeszkód, bo są. Mniejsze, większe, ale żadna z nich nie przysłania mi słońca. Wiem że gdzieś tam jst ktoś, kto sprawia że wszystko ma jednak sens, ze jest po co się starać. I jeżeli nawet nie zobaczymy się dziś, ani jutro, to pojutrze napewno tak, i będziemy się czuć, jakbyśmy nigdy się nie rozstawali.
Wydawało mi się że po pewnym czasie wejdziemy na etap w związku, na którym przez jakiś czas pozostaniemy, z pewną rutyną zachowań i przyzwyczajeń, ze stałą siłą uczuć. Z Maćkiem na tym etapie (który zresztą nie był specjalnie wygórowany, niestety-stety) byliśmy parę lat. Ba, nawet się cofaliśmy. Żeby po tak długim czasie skończyć jako uczuciowy i psychiczny bankrut z zerem na koncie.
Teraz związek jest oprocentowany na większe uczucie. Odsetki są znacznie większe, a i ryzyko straty wkładu własnego nieporównywalnie mniejsze. Porzucając finansowe metafory, nie ma stabilizacji głównie z powodu kłopotów lokalowych. To dlatego musimy się włóczyć po różnych gastronomiach jadłem i piwem plynących, dlatego za każdym razem uświadamiamy sobie, że jesteśmy dla siebie coraz ważniejsi, że jedno sprawia że nad drugim zawsze świeci słońce. Może nie brzmi to zbyt logicznie, ale gdybyśmy się spotykali w ustroniu 4 ścian, to zajmowalibyśmy się napewno nie konwersacją - czego obawiałam się, gdy warunki lokalowe jeszcze były. Obawiałam się powtórki z poprzedniego związku, że oddalimy się od siebie i Cyryl będzie dla mnie "kolegą z którym chodzę do łóżka" jakim był Maciek. Zamiast tego: zawieszenie akcji, powrót do etapu który powinien nastąpić przed pościelą. Oprócz oczywistych niedostatków- tak jak pisałam, w długoterminowym rozliczeniu- są też zalety.
Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale sytuacja napewno się rozwiąże, a wtedy będziemy zbierali plony tego, pod co teraz szykujemy grunt.

Część bardziej opisowa: dostałam od Cyryla parę prezentów, nie tylko materialnych. Ten najważniejszy był już tydzień temu, a były to słowa na które tak długo czekałam. Powiedział ze mnie kocha, i wiem że mówił na serio- gdyby chciał skłamać czy sobie zażartować, już dawno bym to usłyszała. Drugi prezent, można tak go nazwać, bo było to coś, czego sobie zażyczyłam, to było zgolenie przez niego brody. Wiem ze też nie przyszło mu to łatwo, bo od lata to odkładał, ale teraz sam stwierdza że już tak zostanie. Po prostu broda dodawała mu za dużo lat i powagi, nie pasowała do jego charakteru. Materialne trzy, bardzo mnie cieszące, ale w porównaniu do poprzednich - mało ważne, bo po prostu wzięte z listy: to perfumy które bardzo mi się podobają. Mała inwencja, ale ile kasy, malutka buteleczka 30ml Amor Amor Tentation kosztuje około 170 zł :O aż mi głupio, ile kasy on na mnie wydaje, jak gdzieś idziemy to też prawie zawsze on za mnie płaci. Ale gdyby tak nie było, po prostu byśmy nigdzie ni echodzili, albo zamiast na pizzę to na spacer moknąć w parku.

piątek, 27 listopada 2009

November-a jednak-Sun

Dziwna ta pogoda, jak na listopad. Nie żebym narzekała, takiej zimy jak przyszła w październiku to wolę więcej nie oglądać...straszne to było, zimno i sypiący -nie, walący- śnieg. Ale pierożki z Green waya dały radę. Heh, kiedy to było, prawie 2 miesiące temu, wszystko było w trochę innym kontekście. Cóż, takie życie, zmienia się cały czas, i do zmian trzeba się dostosowywać. Bo nie wszystkie są na gorsze. Ot taka zmiana która- mam nadzieję- nastąpi jutro :) małe polepszenie warunków bytowania, koniec wojny secesyjnej o dostęp do komputera, bo przybędzie nam laptop. Jupi! Napewno na początku obie będziemy się z Iwoną o niego biły, bo coś nowego, innego, wygodnego; i pewnie dla świętego spokoju ja będę ustępować, bo jestem tą ugodową bliźnią. W sumie...Iwona tyle zrobiła w sprawie kupna tego komputera = jedyne co, to podkablowywała mnie rodzicom na wszystkie możliwe sposoby, aż z laptopa dla mnie, zrobił się dla nas. A tak to ja wybrałam, ja obejrzałam na żywo, ja kupiłam, ja pojadę, ja poproszę kogoś by założył sieć... i dobrze, ona pewnie kupiłaby netbooka maleństwo i dziwiła się że nie ma stacji dysków :P
Nie mam torby, nie mam myszki, trzeba będzie wszystko instalować, o matko. I jak to będzie, ludzie będą mnie atakowali na gg na obu kompach?

Jutro napiszę jak to jest pisać notki spod kołdry :)

niedziela, 25 października 2009

Coś nowego

Rok akademicki trwa już 3 tygodnie. Może dlatego, że pogoda jest taka kiepska, mam wrażenie że to już o wiele dłużej. Tygodnie mijają bardo szybko, muszę się pilnować, by zdążyć ze wszystkim na czas. Prace domowe, teksty do czytanie, referaty, testy. Mam słabą organizację na to wszystko. Fajnie gdy udaje mi się zrobić jednego dnia wszystko to, co zaplanowałam, ale częściej się nie udaje, bo jestem zmęczona i macham na to ręką. Za dużo czasu schodzi mi na nic, nawet teraz zamiast pisać notkę, głównie siedzę i obgryzam paznokcie. Najbardziej odczuwam brak czasu na spotkania z chłopakiem, ma teraz strasznie dużo pracy. W końcu udało nam się dogadać, że jestem sama w domu i przyjechał wczoraj, ale o godzinie 2 w nocy kiedy skończył pracę... Nie jest łatwo, ale daję radę. Cieszę się z tego co mam, bo bardzo dużo to dla mnie znaczy. Znowu się zamyśliłam, jakoś nie mam nastroju na pisanie, może upiekę muffinki? Tęsknie za latem, za naszym wspólnym wyjazdem do Zakopanego, byłam bardzo szczęśliwa.
Teraz jest tak szaro, zimno, chodniki śliskie od mokrych liści. Wszystko się rozpada, codziennie ciemniej, mniej zielono, gołe drzewa wyglądają jakby już nigdy nie miały mieć liści. Pół roku mroku, dusznych autobusów i drapiących czapek. Muszę szybko zobaczyć jakieś pozytywy zimy - przynajmniej można się przytulać, bo latem nawet w nocy było na to za gorąco.
Nie mogłabym być pisarzem, pisząc w takim tempie. W ogóle nie mogę nim być, bo nie mam niczego ciekawego do powiedzenia. Najprawdopodobniej tylko zaśmiecam internet w tej chwili :)
Żyję od chwili do chwili, teraz liczę dni do środy, kiedy znowu się spotkam z Cyrylem. Tylko szkoda że po drodze są 3 dni, 3 noce. A tam, szybko zleci. Patrząc w przód- wydaje się że to strasznie długo, patrząc w tył - przecież czwartek, 3 dni temu, dopiero co był.

poniedziałek, 28 września 2009

Szczęście obezwładnia

Oblepia jak słodka, narkotyczna maź. Staje się dla wyschniętych komórek powietrzem, bez których nie można żyć.
(Tak, zaraz się odezwą- gdzie komórki a gdzie powietrze?? To co ma być, woda, elektrolity?)
Szczęście sprawia że wychodzimy ze skorupy i wystawiamy miękki brzuszek żeby właśnie tam nas głaskało. Ale w miękki brzuszek można dostać najboleśniejszego kopniaczka, nie znając dnia ani godziny. Świadomi praw i obowiązków, i tak się w to pakujemy, bo nikt jeszcze nie nauczył się inaczej kochać.
Miłość daje mi uczucie doskonałego, spokojnego i ciepłego szczęścia o zielonych oczach. Moja skrzywdzona natura mówi: "nie obiecuj sobie za wiele", "to tylko ty tak czujesz". Nie dziwne, kiedy od wieloletniego ex-chłopaka usłyszałam: "ostatnie 2 lata ( z 4,5) to już Cie nie kochałem". Przyznaję, te dwa lata były beznadziejne. Z jednej strony żałuję, ale z drugiej- to już przeszłość, ból nie boli wstecz, może tak być musiało, żeby teraz było jak jest?
Prawdę mówiąc, nie ogarniam.

Lato sie skończyło, tak to jest. Ucisz serce, będzie lżej :) jest dobrze, złote liście pasuję do zamglonego powietrza, żółtej cerkwii i pięciu prawosławnych krzyży nad Pragą. ( Cerkiew na planie 5 polowym, 4 małe kopułki i duża na środku. To w sumie nie kopułki, tylko dzwonniczki)
I tramwaj mknący Stalową. Dobra, wlekący się, pod żeliwnymi balkonami przedwojennych kamienic, z których dawnej świetności zostaje coraz mniej. Przy krawężniku rosną akację, jak to pieknie będzie wiosną jak zakwitną. Akacje późno kwitną, długo stoją bez liści. I takie nagie są chyba najbardziej gotyckimi drzewami świata, gdy na nie patrzę to czuję, że gdybym umiała malowac, to malowałabym jak Friedrich. Rok temu na Wileniaku prawie się świat kończył dla mnie! Teraz się zaczyna. I znowu ja zaczynam filozofować, a w pokoju kot rozwala pudło. O, przebiegł przebiegły. Chciałabym, tzn planuję wybrać się z aparatem i pocykać te rozwalające się praskie domy. Jednak dobrze że Cyryl w nowym mieszka :]

poniedziałek, 14 września 2009

The Bard's Song

Dlaczego się traci tyle zcasu siadając przy komputerze? Bo zamiast zrobić to, po co tu zasiadłam = napisać notkę, łapię się na tym, że utknęłam na facebooku grając w Farmville! Żebym tylko ja w to grała...koledzy, koleżanki, nawet jedna która urodziła miesiąc temu dziecko! Ba, nawet Cyryl :P Ogólnie, chyba coraz bardziej preferuję facebooka od grona, bo od naszej klasy zawsze go wolałam. Moim zdaniem, nk to portal dla pokolenia naszych rodziców, ludzi 30-50 lat, bo napewno nie dla młodzieży. Facebook jest międzynarodowy, co jest fajne, mimo że zbyt wielu zagranicznych przyjaciół nie mam, tylko parę osób poznanych w Szwecji.

--

Ale nie o tym miałam pisać! Tylko o koncercie Blind Guardian!

Mój ulubiony zespół z czasów liceum, strasznie ich lubiłam na fali pasjonowania sie Tolkienem. Zresztą, nadal lubię, bo ich muzyka jest świetna, power metalowa, trochę folkowa, Hansi ma świetny głos, teksty opowiadają jakąś historię, albo z Silmarillionu, albo z Iliady, nawet o Galileuszu, Nietzschem.

"Precious Jerusalem" is based on the final days of Jesus of Nazareth.
"Battlefield" is based on Song of Hildebrandt, an old German tale of a father and son who find themselves in a duel to the death.
"Under The Ice" has connections to the Iliad, focuses on Cassandra and what happened to her after the Trojan War, particularly from The Oresteia.
"Sadly Sings Destiny" based on the religious aspect of the Messiah in the Old Testament, and tells of the crucifixion of Jesus from the point of view of a character who reluctantly helps fulfill the prophecy, by doing such things as building the cross and weaving the Crown of Thorns.
"The Maiden and the Minstrel Knight" is based on an episode from the story of Tristan und Isolde.
"Wait for an Answer" is a story Hansi wrote about a friendship between a hare and a fox, a very unusual friendship. They both have to avoid the genocide created by the tribe of crows who are the kind of racist nation in the story about hope and war.
"The Soulforged" is based on the Dragonlance saga's tales of the mage Raistlin Majere.
"Age of False Innocence" is about Galileo Galilei.
"Punishment Divine" is about Nietzsche's decline into insanity.
"And Then There Was Silence" is about the Trojan War, largely from the point of view of the Trojans. It was inspired by Homer's Iliad and Odyssey and Virgil's Aeneid.
"Harvest of Sorrow" is based on Tolkien's tragic story of Túrin Turambar, which appears in the Silmarillion.

Grali po raz pierwszy w Polsce, i to za darmo, na festiwalu w Płocku. Biedne miasto zostało dosłownie zalane przez zgraje metali z długimi włosami, glanami, koszulkami mrocznych zespołów i czarnymi skórami na plecach. Cyryl wyciągnął gdzieś chyba z piwnicy swoją heavy metalową "katanę" = dzinsową kamizelę upstrzoną naszywkami i logami zespołów. Na koncerty może w niej chodzić, nigdzie więcej!

Przyjechalismy z jednymi znajomymi, z którymi pokuszalismy w kaukazkim restoranie. Potem oni zniknęli na występ Acid Drinkers, my z kumplami Cyryla do Żabki po wytwory sierpskiego przemysłu browarniczego, czyli piwo Kasztelan! Marta może mi pozazdrościć, bo opanowałam otwieranie piwa zapalniczka :] chyba miałam do tego wrodzony talent. Tylko dużo mi to nie daje, bo po co mam nosić ze sobą zawsze zapalniczkę? Zresztą to musi być taka chuda, a ja mam grubą. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, popiliśmy piwko, potem fru pod scenę! Mało było widac, scena była za niska :( ale parę razy wylądowałam z moją grubą dupą na barana. i to nie tylko u Cyryla, więc widziałam całe Mirror Mirror!

W sumie to wyjazd był świetny, znajomi Cyryla fajni i sympatyczni, ale najbardziej mnie cieszy że z Nim byłam na Blindach :) z Maćkiem w sumie byłam na Rammsteinie, a na Iron Maiden i Within Temptation z koleżankami :P

Nie było problemów z dojazdem, i powrotem - samochodami (z kim innym w każdą stronę), po 2 bylismy już na Wileńskiej. Tylko nie wiem czemu o 3 w nocy gralismy w farmville na facebooku...

czwartek, 3 września 2009

Zakochane Zakopane


Chyba nadal nie mogę w to uwierzyć, przecież tyle razy siadałam do pisania nowej notki w tak wisielczym nastroju, że na klawisze wylewałam (w przenośni)  swoją krew i łzy.

A teraz jest mi tak cudownie, mimo wszystkich przeciwności udało mi się wyrwać z zamknietego koła poprzedniego związku i znaleźć nowego wspaniałego chłopaka. Idealnego dla mnie. Mógłby tylko nie palić, bo i mnie wciągnie w nałóg :P i nie pić piwa, bo od niego mi też brzuch rośnie :P Żartuję, nie zmieniłabym Cyryla w żadnym calu.

Pojechaliśmy razem na parę dni do Zakopanego, pierwszy wspólny wyjazd. Moze to taka prawidłowość, że jeżeli jest wielkie zamieszanie przed wyjazdem, to sam pobyt na miejscu udaje się znakomicie? Tak było tym razem, bardzo dobrze się bawiliśmy, spacerowaliśmy po mieście, po górach tylko troszkę, a jak padało oglądaliśmy filmy w pokoju. 50 metrów dalej mieszkali nasi miejscowi znajomi, więc wieczorami było gdzie wpadać na piwo, albo z kim się szwendać po nocy po polu.

Pierwszej nocy po powrocie obudziłam się, i przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem, i czemu nie ma obok mnie Cyryla...

Żałowałam że wyjeżdzamy, a to mi się nie zdaża! Zwykle chcę wracać do domu, gdziekolwiek bym nie była. Ale teraz to, co najważniejsze było przecież tuż obok. Cieszyły mnie małe rzeczy, spacery po nocy i rozmowy o głupotach, jedzenie pierogów z jednej miski, nawet stanie w kolejce do kolejki na Kasprowy było w takim towarzystwie przyjemnością ( z piwem i podśpiewywaniem rosyjskich piosenek). Byliśmy w kinie na Kac Vegas, jadłam oscypka z żurawinami (któego w nocy podgryzł chyba kot Ravic 2) Pzrez okno było słychać szum strumyka, tylko na drzewach coraz więcej żółtych liści. Ale dla mnie to i tak był maj.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Garnuszki foto-story

Wakacje nadal trwaja, płyną rzeką po asfalcie jednym szerokim pasmem odpoczynku i zabawy. A tak! szkoda tylko że po asfakcie, chwilowo po nadmorskiej plaży (ah, jak fajnie nam tam było, smacznie, wesoło i procentowo!)

czyżby to czas na mini fotorelację?

Już pierwszego dnia do akcji wkroczył papier toaletowy aka "szarak". Widać go na głowie Iwony, w środku Gosia z miną małego kotka. Papier toaletowy był towarem luksusowym, prawie na kartki, my przywiozłysmy go z Wawatown, pokemony...wyprosiły dwie rolki od kolezanki z Gdyni, z którą się spotykałysmy...Czaicie bazę? zabrała dwie rolki z domu i nam przyniosła w torbie xD

Na półeczce rosła kolekcja puszek po piwie, paczek po fajkach (te kupowała tylko Gośka, ale amatorów dymka & karmienia skorupiaka było więcej) i butelek po vodce. Tych ostatnich było tylko dwie zero-siódemki żołądkowej gorzkiej czystej De Luxe. Jedna była za mało, dwie - za dużo. Ala jaka piękna kompozycja powstała:


Starterem do picia który wydawał komendę: Ognia! był ślimak winniczek, wieczorek pożegnalny rozpoczał sie gdy przepełzł do cienia. wszystko działo sie w rozrywkowym pokoju 120, ala Club u Władcy na Plaży.

następnego dnia...miny nie dopisywały, zwłaszcza że (impreza zaczęła sie wcześnie i tak samo skończyła, przed 24)już o 10 musiałyśmy sie wymeldować. Ale poszłyśmy pod grzybek inhalacyjny się dotlenić...

A potem i tak rąbałyśmy w tysiąca, bo jakiś deszcz nam nie straszny! na ławeczkach przed sopocką przymolną estradą, na której wcześniej występował jakiś rosyjski bard potomek Okudżawy. Barbarzyńskie teutońskie pokemony nie dały mi posłuchać, ba! tępiły wszelkie rusycyzmy, bo wszakże jesteśmy w PL :P

Pławiłyśmy sie w Bałtyku jak młode foki, ja w cętki, Iwo w tropiki.

To zdjęcie pokazuje, jak bardzo mam wszystko na swoim miejscu :P

Iwona z Martą tez niczego sobie, nogi aż do samej du.. , choć argumenty mniejsze! Garnuszki sie popiekły, Gosławę zaatakowała jakaś słoneczna alergia, i obawiałyśmy sie że ze świądu cała sie rozdrapie - i co my z taką rozdrapaną zrobimy? będziemy ją mieszać z kebabem jak będzie głodna, bo będzie konsystencji przetartej gąbki? Na szczęście pani Strąk uratowała naszą drużynową.

I tak też wesoło minął nam tydzień w 3mieście

piątek, 14 sierpnia 2009

Garniarnia in Sopot

Występują: klony (Weronika i Iwona) , pokemony (Gosława i Marta), podrzutek Chaosu (Aśka) i pan z Perełki aka Goły i Wesoły.

Zaczęło się całkiem niewinnie, o 6:40 w czwartek 6 sierpnia, w pociągu Neptun relacji Warszawa Zachodnia -Gdynia Główna. Gosława zarządała ode mnie wieczka do herbaty za dodatkowy cukier i pożarła moją sałatkę z poRem i szynką . Ja w zemście ukradłam jej poczęstunkowe ciasteczko.

Kolejna odsłona: godzina 23, zabrakło piwa, wycieczka do monopolu, a w drodze powrotnej... spotkanie z panem jadącym do Perełki, który najpierw niby tylko chciał wyłudzić papieroska, a potem naszła go taka myśl: Za ile się zabawimy? Weronika i Gosława uciekają z autobusu dzikim pędem, Weronika w rękawie ma 1 piwo Okocim, Gosława na 6 w plecaku.

Pobudka wczesnym rankiem koło 10, juz o 12 bywałyśmy zwykle na plaży. Plażowanie, potem obiad, znowu plażowanie, a potem party w Imprezowym Pokoju 120 u Władcy Klubu!

Setlista:

  • Rabatki- Los Trabantos
  • Like a Prayer- Madonna
  • Policeman- Jamal
  • Rozczochrany Łeb- Habakuk
  • różne -Abba
  • Spierdalacz- Pogodno

Obowiązkowy taniec z prostownicami, w wariancie bardziej wschodnim z warkoczem Julii Timoszenko z papieru toaletowego :)

Dwa razy garniarnia piła na wyjeździe w Gdyni: w klubie Contrast ^^ okrętowe klimaty, a raz u państwa rodziców koleżanki, zeszły dwie połóweczki żóbróweczki. Bo my juz nie pijem tylko piwa, z nas są true drinkary - drin z limonką (na wieczorku pożegnalnym) to była jakość sama w sobie, żoładkowa gorzka czysta nie jest zła. A jak sie po niej gra w tysiąca, tylko karty ryba walą (tą rybą, o której pokemony zapomniały że ją zjadły)

Ostatni akt: pożegnalny sopocki drin dorabiany w pociągu, zagryzany kanapką z makrelową pastą.

K O N I E C

W bardziej prozaicznej konwencji: wyjazd bardzo udany. Na początku obawiałam sie tęsknienia z Kiryłem lub Cyrylem, jednym z nich, ale szybko sobie uświadomiłam że bez sensu byłoby branie go na ten wyjazd, bo solidarność jajników by go przygniotła. A tak, wybalowałam sie swobodnie z koleżankami i siostrą. Bałam się też, że jak to bywa gdy z kimś dłużej przebywasz, że zaczniemy sie wkurzac i pokłócimy sie strasznie - nic takiego nie było, w serdecznej atmosferze dotrwałyśmy końca wyjazdu i zdecydowanie nie mamy siebie dosyć.

Było nam miło, wesoło, smacznie, ciepło i słonecznie, trochę w stanie nieważkości, wyjazd na tydzień to idealna długość. Przeczytałam "Dzieci Stalina", opaliłam się, nie zbankrutowałam... Więcej takich wyjazdów!

Uczestnicy wyjazdu garnuchów mogą dodawać alternatywne wersje wydarzeń w komentarzach :)

poniedziałek, 27 lipca 2009

Night in July

Lipiec już się kończy, ale czy ważne w jakim miesiącu? Czy sierpień, czy marzec... Dwa miesiące temu raptem były Juwenalia, na których coś zaczęło się kroić, a teraz proszę, proszę. Dużo sie zmieniło, dostałam się na drugi kierunek! Po drodze zdążyłam zwątpić, myślałam że jednak mnie nie przyjmą. Ale jednak 85% z rozszerzonego angielskiego wystarczyło i jutro składam papiery do KKNJA UW :) 

Na razie jestem zadowolona że plan udało sie zrealizować. Potem zaczną sie schody, tu magisterka, a tam pierwszy rok, no i ci ludzie rocznik '90... Spotkałam koleżankę która też tam studiuje, ale wyjeżdza na erasmusa- jak wróci będziemy na jednym roku. Była zadowolona, chwaliła, na razie wygląda to zachęcająco. Gdybym się nie dostała, to moja samoocena znowu zaczęłaby dyndać w okolicach kostek. Ale nie było powodów żeby mi się nie udało. Przecież całe liceum grzecznie sie uczyłam, za chłopakami prawie nie latałam...

(zajrzałam ostatnio do swojego pamiętnika z tego okresu, jak moi rodzice gonili mnie do nauki, prawie zabraniali spotkań z Maćkiem, pilnowali, sprawdzali, zmuszali do pracy. Z perspektywy widzę, że było warto, choć wtedy cierpiałam. A jakby było na odwrót, to cierpiałabym teraz, a nie zbierała owoce ciężkiej pracy.)

W planach było: nie znajdę chłopaka do wakacji, to kupię sobie laptopa (zamiast jechać na wakacje z chłopakiem, którego nie ma) Znalazłam chłopaka, a laptopa trzeba kupić i tak, bo potrzebny do nauki. Rodzice może się złożą, choć trudno "nagradzać", bo maturę zdawałam przecież 4 lata temu, a to było jedyne kryterium przyjęcia na studia.

A Cyryl wraca już w czwartek, być może dostanę Limoncino, ale to w ogóle nieważne. Stęskniłam się już strasznie, jak wreszcie się zobaczymy, to chyba mnie od siebie nie odklei!

środa, 22 lipca 2009

Осколок льда

Skreślam powoli dni na kalendarzu, ale ciągle zostało ich więcej niż ubyło. Czekanie to coś, do czego kobiety przywykły od wieków - mężczyzna działa, kobieta czeka. Dni, miesiące, lata...

Może się tylko śni
inna część świata,

Trudno obudzić w sercu to, co tyle lat drzemało uśpione. Trudno mi jest zaufać, zatracić się, zapomnieć. Kiedy patrzę w ciepłe zielone oczy- wtedy wierzę. Ale sama ze sobą zaczynam wątpić, buduję dookoła siebie ochronny mur, za który ciężko jest wejść. Wszystko przez to, że tak dużo wyjeżdza w lipcu- nie było go 6 dni, wrócił na 5, i znów wyjechał na 11 :( nudzę się, jestem sama, źle mi z tym, nachodzą do głowy głupie myśli.

Miało być tak pieknie, nowe studia...a nie wiadomo co z tego będzie, lista się nic nie przesuwa, niby ja nadal jestem na rezerwowej, koleżanka zapewnie że spokojnie zrezygnuje tyle osób żebym ja sie dostała, ale to dla mnie jest coraz mniej oczywiste. Dobrze że to tylko drugi kierunek..tylko? w sumie mogę poprawić maturę, spróbować za rok, i wtedy jak się nie dostanę będzie dramat. Trzeba było szybciej sie decydować, ale gdybym przecież mogła, to bym to zrobiła!

Czuję się głupia. Boję się, że wyjdę przed Cyrylem na nierozgarnietą i mało życiową. On oczywiście zaprzecza, jestem inteligentna i mądra, śliczna i świetna...ale za to nie ugotuje się obiadu. Chcę w życiu czegos więcej, powoli chcę wejść na kolejny stopień. Tak, jeżeli nic się nie zmieni przez nie wiem, pół roku, rok, to chciałabym z nim/innym nim zamieszkać. On teraz nie patrzy na to z tej strony, ale miło jest mieć zaradną, życiową partnerkę. On taki jest, a ja nie chcę być kulą u nogi.

И не знает боли в груди осколок льда...

poniedziałek, 6 lipca 2009

kanikuły!

Są wakacje, lipiec i nie ma żadnego "ale", naprawdę! Jestem zadowolona, i niczego nie chcę zmieniać, to naprawdę dziwne! Nie powiem że źle mi z tym, przeciwnie, bardzo dobrze :) układa się jak na razie.

Trafiłam na gronie na ciekawą ankietę (która - az dziwne- nie była głupia) Pytanie brzmiało: z czego mógłbyś/mogłabyś zrezygnować, żeby mieć pozostałe? Odpowiedzi: Z pieniędzy / rodziny / miłości / przyjaźni / kariery / uczciwości / dzieci / szacunku do samego siebie.

Dla mnie i większości respondentów była to kariera. Nie jest to coś, o czym marzę. Gdyby tak było, miałabym w zyciu inne priorytety. Jeżeli chciałabym zrobić karierę, to tylko po to, żeby móc zapewnić sobie życie na dobrym poziomie. Oczywiście, każdy chciałby się czymś wykazać. Kiedyś tego nie widziałam, ale teraz jest dla mnie jasne, że rodziny nic nie zastąpi, i cieszę się że moja jest normalna. Bo dookoła masę rozbitych rodzin, samotności, innej patologii.

Chciałabym wyjechać na wakacje z Cyrylem. Moglibyśmy pojechać do Zakopanego, bo (wstyd) nigdy tam nie byłam. Zresztą, nie ważne gdzie, tylko z  kim. Ale na razie chyba małe szanse, bo wszytkie plany były robione zanim się sparowaliśmy. 

Wszystko jest w różu :) lubię jeździć na Pragę, lubię Wileniak, lubię wielką cerkiew (bo dzieki niej wszytko nabiera jeszcze bardziej wschodniego charakteru), wybieg z misiami, gmach Dyrekcji Kolei, pomnik Czterech Śpiących. Lubię jeździć Z-2 przez most, nawet przyciśnięta żebrami do barierki. Nawet zapach papierosów i kawy dobrze mi się kojarzy.

środa, 24 czerwca 2009

Jak śliwka w barszcz!

Ukraiński! Sama nie wierzę w to co się dzieje, że ja- wieczna malkontentka, wiecznie z nosem na kwinte, chlipiąca w poduszkę przez M., narzekająca na życie i niesprawiedliwość tego świata - uśmiecham sie od ucha do ucha, sama do siebie, na ulicy, w autobusie. Naprawdę nie myślałam że to możliwe, spotkać kogoś w sam raz dla mnie, i to w sumie tak szybko. To nie był grom z jasnego nieba, ani długie i skomplikowane podchody, obyło się bez wzdychania, płaczu z nieodwzajemnionego afektu. Wszystko toczy sie jak powinno, nie za szybko, w sam raz. Powoli znowu przyzwyczajam się do mówienia "ja i mój chłopak", do szybszego bicia serca przed spotkaniem, znowu mam komu i chcę sie podobać.

W sobotę byliśmy na Starym Mieście / Podzamczu na Wiankach, pilismy piwo na Barbakanie, potem zeszliśmy na dół oglądać fajerwerki, było naprawdę klimatycznie - masa ludzi na środku ulicy, muzyka. Fajerwerki były naprawdę kosmiczne, świetny pokaz. Wszystko było zaplanowane, zsynchronizowane z muzyką i rzeczywiście robiące wrażenie - a to jak fontanny, czy spadające gwiazdy, wybuchy albo rozkwitające kwiaty. Robiłam nawet zdjęcia komórką, tylko była ustawiona mała rozdzielczość niestety, ale i tak widać jakie piękne fajerwerki miałam na nowy początek






Plan został wykonany, są wakacje i mam chłopaka, naprawdę zależy mi żeby było to coś na stałe! To az głupie co napisze, ale trzeba dać życiu szansę. Nawet gdy - odpukać - nic z tego nie będzie (nie chcę się za wcześnie nakręcać) to tego, co teraz czuję nie zabierze mi nikt. Ja i Cyryl... kto by pomyślał! :D a co to za piękne imię! Tylko jak to się zdrabnia, bo chyba nie Ciri :P nie wpadłam na to wczesniej, że Sapkowski daleko imion nie szukał.

Inna nowość: zarejestrowałam sie na studia, na drugi kierunek: anglistykę w kolegium nauczycielskim. Nauczycielką być nie mam zamiaru, ale tam można nauczyć sie dobrze i za darmo dwóch języków, to dobre uzupełnienie dla historii sztuki. 

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Szukajcie a znajdziecie

Rozejrzałam się dookoła, zobaczyłam i znalazłam. Znalazłam kogoś, o kim cały czas pamietam, na myśl o kim od razu sie uśmiecham.

To nie mogło dłużej tak trwać - mimo że zerwałam z Maćkiem, cały czas nas coś łączyło, szczególnie jak zaczęły się jego problemy. Dobrze wiedział, że wróciłabym do niego, gdyby tylko zechciał. Dzięki Bogu, nie zechciał. Nie wyobrażam sobie wrócić do tego czegoś, wszystkich problemów kóre na nazwisko maja K.... Maciek nadal jest, i będzie dla mnie wazny, jako ktoś z kim przeżyłam prawie 5 lat, i kto mnie zna jak nikt inny. Ale nic wiecej.

Na szczęście - pewnego marcowego dnia poszłam na imprezę z koleżanką do kolegi jej kolegi. A tym kolegą był właśnie Cyryl ;) (ten o nazwisku tej z chałką na głowie)  wtedy cały czas miałam jeszcze Maćka w głowie, niestety. Jedno spotkanie na piwie ze znajomymi, drugie spotkanie , trzecie , zawsze siedziliśmy obok siebie - na początku przez przypadek, po raz drugi z premedytacji, po raz trzeci przy chęci z obu stron. I tym razem było jak ma być powinno:  przyniósł krzesło, i piwo! :) pzregadaliśmy ze 3 godziny, okazało się że zainteresowanie jest odwzajemnione...

Odprowadził do domu, po drodze trochę nam się zeszło. Bo przecież: to nie sztuka zakochać się na wiosnę! 

Nie pamietam kiedy - i czy w ogóle tak sie czułam. Wszystko jest inne niż gdy zaczynałam chodzić z Maćkiem - i bardzo dobrze! Z tego co widzę, to porządny chłopak, który mieszka sam i jakoś daje rade sobie ugotować, posprzątać, studiować i jeszcze pracować.

Nie wiem, jak to się potoczy. Najpierw miałam wątpliwości, czy to ma zamiar sie toczyć w jakąkolwiek stronę, ale ma. Spotkanie w środę - tydzień po poprzednim!!! Szanse są pół na pół - wyjdzie dobrze albo źle. Z Maćkiem było miałam 100% szans że będzie, za przeproszeniem, chujnia. Są dwie dobre rzeczy, które odziedziczyłam z tego zwiazku : Ciocia Joasia i Maćkababcia.

sobota, 30 maja 2009

A sny pozamieniaj na dni

...dla ciebie to tylko zmiana liter, dla mnie to życie.

To fragment piosenki Magdy Umer z spektaklu Chlip-Hop. Widziałam go chyba trzeci raz, ale to takie przedstawienie, które można oglądać wiele razy, zawsze coś się zmieni spontanicznie :) nie jestem taką fanatyczką jak Ciocia Joasia, może ze względu na wiek jeszcze nie wszystko śmieszy mnie tak, jak mogłoby (bo młodość zdarza się zdecydowanie za wcześnie)

Padał deszcz, a ja miałam bose stopy w balerinkach, do których nalała się woda, strasznie zmarzłam i zmokłam po drodze. I nie wypalił mój kebabowy plan, bardzo płakałam. Koleżanki Iwony, wielkie znawczynie kebabów sprowadziły nas na złą kebabową drogę, i teraz wszystko na nie przeliczam ;) może to tak wygląda ze wciągam je na bieżąco, ale tylko raz na 2 tygodnie.

W piątek nie poszłam rano na zajęcia, bo musiałam czekać na złą siostrę Iwonę, która nie wróciła na noc!!! :P i nie zabrała klucza. Ona znowu zabrała dr Ravika na zajęcia...ten kot zbzikuje przez to, był taki przerażony, że nie mogli sprawdzić jak kurczą się źrenice od światła, bo był wytrzeszczony cały czas. Potem przywiozła go z koleżankami i właśnie poszłyśmy na kebab :)

Na 17:00 promocja książki mojej opiekun roku (poszłam z musu, co chyba jasne i siedziałam jak na tureckim kazaniu...KO-nCe-PTu-a-LIzM w Prl??) potem na przełożonym z tej okazji seminarium, na szczęście był skrócone, bo profesor z tej promocji jechał 40 minut 2 km, które my przeszłyśmy w 20. Następny punkt programu- Ursynalia na Sggw, na które pojechałam prosto z uczelni. Grał Hunter! Oni zawsze grają na Ursy/Juwe-naliach. Pod wejściem było aż czarno od metalusów ;))

Co aż dziwne, bez problemu znalazłam się ze znajomymi, a potem przypadkowo wpadłam jeszcze na koleżanki z roku, co wydawało mi się niemożliwe w takim tłumie. A to nie koniec wydarzeń kolejnego rozrywkowego piątku, po Hunterze z innymi znajomymi poszliśmy do pubu, tam siedziałyśmy godzinę może, którą pracowicie przegadałam z kolegą o nazwisku ukraińskiej pani premier (chyba, no wiecie, tej z chałką na głowie) 

A potem poszłyśmy z Olą do koleżanki, gdzie była już moja zła siostra Iwona. Miałyśmy wypić tylko drina, a one miały iść do klubu, ale znowu się przeciągnęło, bo Gosława aka Władca źle się poczuła przez balkon, a potem dojrzewała na nim w kącie. A my miałyśmy chipsy teksański grill, i orzeszki z tesco, które prawie smakują jak nik-naki ale są tańsze o połowę.

Tak też skończył się rozrywkowy piątek, wróciłyśmy do domu o 2:30 :D ale fajnie było! 

środa, 20 maja 2009

Verni Mne Moyu Lyubov

To taka ładna piosenka Ani Lorak. Ja ne vernus, ale pośpiewać można. Pisałam, że podjełam już prawie decyzję o zaczęciu nowych studiów, ale...pojawiły się przeciwności. Po pierwsze, to co zdawałam na maturze, trochę ogranicza mi możliwość wyboru. Po drugie, to JAk zdałam. Z języka polskiego poszło mi dostatecznie :/ dobrze że w ogóle zdawałam go na poziomie rozszerzonym, tak jak angielski. Ten poszedł mi zdecydowanie lepiej. Kolejna sprawa, która zacznę się martwic o ile sie gdziekolwiek dostanę, to ludzie z którymi będę studiowac, a będą o 4 lata młodsi :/

Długi proces dojrzewania do decyzji, która okaże się nie do zrealizowania.

***

Tak myślałam wczoraj, dopóki nie sprawdziłam dokładniej kryteriów, okazuje się że liczą się przedmioty, z których miałam całkiem niezłe wyniki, więc jednak mam szanse wylądować na brzydkim wydziale. Patrząc wstecz, żałuję że wtedy nie myślałam inaczej, wybrałam akurat historie sztuki. Ale wiem, że nie ma sensu być na siebie zła, bo wtedy nie umiałam myśleć inaczej. Ten etap też był mi potrzebny, żeby trochę podrosnąć do dorosłości. To nieprawda, że wszystkie osoby w wieku 22 lat są tak samo dojrzałe, lub dojrzałe w ogóle. Na wymarzone studia można iść nawet mając 40 lat :P

Kupiłam w poniedziałek piękną, przepiękną sukienkę w stylu komunijnym. To stało sie bardzo szybko, w sobotę oblukałam na mojej ulubionej stronie -patrz zakładki www.cogdziezaile.pl- cudną sukienkę z Orsaya, od razu mi sie spodobała, nie czekając aż ją mi wykupią pomknełam tam następnego dnia. Bo w Orsayu jest tak: widzisz coś ładnego, nie kupisz- następnym razem już tego nie będzie. 

To ta sukienka. Przemierzyłam sklep, znalazłam, przymierzyłam dwa rozmiary- 38 za duży!!! i 36 pasuje, myk do kasy i mam sukienkę na najbliższe chrzciny i komunie w rodzinie. Jak ja kocham kupować ciuchy. Juz nawet coraz rzadziej kupuję rzeczy, w których nie chodzę. Mogę nawet sama chodzić na zakupy, co kiedyś mnie przerażało. Z siostra/ koleżanką zawsze przyjemniej, ale trudno się dopasować. A jak jedna szuka butów, a druga kurtki to żadna niczego nie kupi. Ja sama wiem, jakich fasonów, długości spódnicy etc mam unikać, np. nie kupię bluzki wiązanej na szyi, lub bez ramiączek, bo musiałabym jeszcze kupić sobie stanik za dwie stówy do takiego wdzianka. (może mama sprezentuje mi taki na dzień dziecka mi mi mi) Krytykę Iwony też zawsze biorę pod uwagę. Ale jak powiedzieć koleżankce, że np. bluzka w której się zakochała źle na niej wygląda? :|

PS: obiecałam że nie napiszęnigdy "dopóki" z błedem. Poprawiłam!

niedziela, 10 maja 2009

Przygoda na Mariensztacie

nareszcie mai się maj... Przez zimną złą zimę prawie zapomniałam jak pięknie może być na świecie. Przecież oprócz pogody nic się nie zmieniło, ale jakoś lepiej :)

W piątek byłam z kolegą z liceum na piwie & pizzie. To zabawne, bo gdy się poznaliśmy w LO, nie przypuszczałam że tak sie polubimy i będziemy utrzymywać kontakt po tylu latach. Nic tego nie zapowiadało, on był we mnie zabujany (heeh, a potem będziesz to czytał :P ) a ja starałam sie unikać tego niechcianego adoratora ;)) Ale w piątek było bardzo fajnie, piwko na słoneczku, zielono, majowo, ta pogoda nie uznaje pesymizmu po prostu.

W sobote spotkałam sie z kolezanką na spacer, ale dosłownie na godzinkę, bo później byłyśmy z Iwoną zaproszone na ślub innej koleżanki, Kasi którąznamy od przedszkola :) i wyszłą za mąż już! w kościele Dominikanów na Służewiu, ceremonia była bardzo piękna, śpiewał chór i solistka. Na sam moment przysięgi ksiądz zaprosił wszystkich z ławek pod ołtarz żeby bardziej w tym uczestniczyć. Parę razy już miałam łzy w pogotowiu, ale jakoś sie opanowałam. Co było a nie jest... 

Wróciłyśmy do domu, a wieczorem było po-obiado-weselne spotkanie i ognisko pod lasem :) tylko świadkowa ciut "dała dupy" ze wskazówkami  i gromada weselników & państwo młodzi minęli miejsce imprezy o jakieś 50 metrów...nasyp kolejowy zasłonił ognisko, na marne przeszlismy ponad 3 kilometry, aby autobusem powrócić do miejsca zbiórki. W końcu dotarliśmy z zapasem weselnego jedzenia, ciasta, serów, i oczywiście wina :) wróciłysmy do domu po północy z ciastem na wynos ;)) 

Dzisiaj znowu w drodze, o 11 byłam na spacerze z koła naukowego na Mariensztacie. Tez tam fajnie, prawie hicior jak Saska Kępka, tyle że malutki. Właściwie poza ryneczkiem, nigdy tam tak naprawdę nie byłam.

wtorek, 5 maja 2009

back home from Sweden

I już po wycieczce. Tydzień prawie wakacji, bez zajęć, prac domowych, tylko zabawa, zwiedzanie, i wydawanie kasy niestety też...No trudno, ale warto było. Warto było polecieć, zobaczyć kawałek świata, rozszerzyć swoje horyzonty. 

Sztokholm to piekne miesto w bogatym kraju, nie dziwne że jest tam lepiej niż w Polsce. Trochę jak w Bullerbyn, moze też chciałabym mieszkać w drewnianym domku , mieć w ogródku sosny rosnące na skałach, białe noce i tak dalej...ale ciesze sie że wróciłam. Jednak urodziłam sie tutaj, i nic tego nie zmieni. Tak samo jak kocha się swoją rodzinę, za to że się do niej należy, tak samo kocha się swój kraj. Walczy sie o niego, płaci się w nim podatki. Nie podobało mi się, gdy koleżanka mówiła ze w Szwecji jest 10 tysięcy razy lepiej niż w Polsce, i że nienawidzi Polski o_O bo nie ma tu rockowych pubów etc... Nietrudno kochaćto co ładne, i sprawia nam przyjemność. Tak jak w życiu - to co najtrudniej kochać, najbardziej potrzebuje naszej miłości. 

I pomyśleć, że już maj...jest pieknie, bzy pachną, wszystko kwitnie, szkoda tylko że na krótko. Chyba muszę iść na drugi kierunek. Już prawie się zdecydowałam, ale ...nie lubię zmian. Ale wolę to, niż siedzenie na kasie w supermarkecie. Chciałabym w życiu robić coś, co byłoby moją pasją, coś z projektowaniem słoików na dżem,wizaż albo zajmowanie się behawioryzmem zwierząt. Cóż, przykład ciotki Joaśki pokazuje, że na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno. Ja po prostu potrzebuję więcej czasu, niż inni. Biologicznie jestem prawie rocznikowo rok młodsza (gdybyśmy siez Iwo nie urodziły prawie miesiąc  za wcześnie, mogłybyśmy być  z 1987)

Wszystko ma swój czas, jest czas sadzenia i zbierania, czas życia i umierania.

A miałam pisać o Szwecji :P

sobota, 18 kwietnia 2009

niech żyje wolność

"Wolność to decydowanie o tym, kiedy się umrze" "Wolnosć to prawo wyboru" "Wolność może oznaczać brak osobistego zniewolenia" "Moja najwyższa wolność polega na tym, iż w każdej sekundzie mogę postawić sobie hamletowskie pytanie być, albo nie być? – i swobodnie na nie odpowiedzieć"

We wtorek byłam z siostra u koleżanki na nocy filmowej pod kryptonimem "karaoke u Władcy". Świetna sprawa, grałyśmy w wersję singstara scrackowaną na PC. Śpiewam Abbę lepiej niż Iwo! Za to Moonlight Shadow, One, Enjoy The Silence, Sweet Dreams... beznadziejnie nam szły ;) po jakimś czasie obcziłam jak należy śpiewac, żeby sie mieścić w skali (bo  za to dostawało sie punkty) Śpiewałyśmy caałą noc! Słyszała nas caała Kolonia Staszica :D (mam nadzieję ze jednak nie, grube przedwojenne mury coś tłumią jednak)

W sklepie koło metra sprzadaja miodowego Ciechana, najlepszy towar eksportowy Ciechanowa. Następne dni upłyneły spokojnie, acz bez rewelacji. W piątek nie miałam zajeć szczęśliwym zbiegiem okoliczności, pojechałam z rodzicami na działkę kupować kanapy do domu na działce. Na rynek w Łowiczu :D taki bazar jak koło nas, tyle że w sezonie sprzedają kaczeta, kurczęta i jałówki (je akurat tylko ogłaszają)

Wybrałam piekne kanapy z umiarkowanym stopniem obciachu, o lekko prowincjonalnym charakterze (do domu nigdy bym takiej nie wybrała, ale na wieś - akurat! ) marzą mi sie jeszcze szydełkowe serwetki układane na oparciu :D

Ładnie jest na wsi, zielono, juz kwitną małe wiosenne kwiatuszki - hiacynty, narcyzy, szafirki. W tym roku bedą mieczyki - kwiaty, które kojarza mi sie z wiejskim ogródkiem przed domem. Jeszcze azalie, lilie, georginie, cynie, aksamitki, sasanki, groszek pachnący, bez... za dużo kwiatków i nie ma gdzie grać w badmintona :P

A dzisiaj pada, robię spis rzeczy na wyjazd do Szwecji. Gdyby to była czysta rekreacja, to nie było by problemu, ale mamy chodzić na imprezy, więc biorę buty na obcasie, masę ciuchów etc... Tydzień będziemy tam siedzieć, dobrze że wracam w piątek, będą dwa dni na odpoczynek :D

piątek, 10 kwietnia 2009

Wielkanocne orędzie

Mam przed sobą 5 dni ferii, a za sobą 2. Fajnie. Za 14 dni (stan na dzień dzisiejszy) lecę do Sztokholmu. Kwiecień coś szybko zlatuje :( a tyle roboty jeszcze... Tyle prac do napisania, nauki do nauczenia. Okazało się, że z ćwiczeń nie będzie egzaminu ustnego, więc nie potrzebnie starałam sie błyskać wiedzą na zajęciach - zwykle siedzę cicho jak mysz pod miotła, nawet jak mam coś do powiedzenia, to wolę nic nie mówić, bo jeszcze palnę jakieś goopstwo.

Kwiecień mija nawet w przyjemny sposób, jedyną rzeczą, która nie pozwala mi sie cieszyć tym, co teraz jest myśl o tym, co będzie - lub właśnie nie będzie. 

Życie jest dziwne, a świat pokręcony - zawsze jak cokolwiek planuję, wychodzi zupełnie inaczej. Czasem lepiej, częściej gorzej. Rozwiązałam wczoraj swój enneagram, wyszło mi to samo co mojej siostrze (to nie dziwne) i kolezance - to już dziwniejsze, bo ona twierdzi, ze pasuje do niej. A jest zupełnie inna niż ja :P Po prostu do niej pasują jedne fragmenty. Tak jest zawsze z testami i horoskopami. Z 10 rzeczy jakaś napewno będzie pasować.

Jak postępować ze mną
praw mi dużo komplementów. Wiele dla mnie znaczą
wspieraj mnie jako przyjaciel i partner. Pomóż mi kochać i doceniać siebie
szanuj mnie za mój wyjątkowy dar widzenia i moją intuicję
mimo, że nie zawsze lubię gdy się mnie pociesza gdy mam melancholijny nastrój, to jednak ktoś mógłby mnie trochę rozweselić
nie mów mi, że jestem przewraźliwiona lub zbyt przeczulona!

Co lubię w byciu czwórką
umiejętność znajdywania sensu życia i doświadczania emocji na głębokim poziomie
umiejętność nawiązania ciepłych i głębokich relacji z innymi
moja kreatywność, intuicja i poczucie humoru
bycie wyjątkową i bycie sporzestrzeganym jako wyjątkowa
łatwość odczuwania nastrojów innych ludzi

Co jest trudne w byciu czwórką
doświadczanie mrocznych nastrojów, odczucia pustki i tęsknoty
odczuwania wstrętu do siebie i poczucia wstydu, wierzenia, że nie zasługuję na miłość

odczuwania winy gdy zawiodę innych
odczuwanie zranienia lub bycia zaatakowanym gdy ktoś mnie nie zrozumie
poczucia bycia porzuconą
odczucia tęsknoty za tym czego nie mam

Zaznaczyłam te rzeczy, które wg mnie sie szczególnie zgadzają.

Czwórki identyfikują się często z wizerunkiem niepełnowartościowej osoby, zwłaszcza gdy nadaje im to cech unikalności i wyjątkowości. Czwórka może dla przykładu opłakiwać swoją niemożność osiągnięcia sukcesu każdego dnia, ale to narzekanie niesie delikatne odczucie przechwalania się tym. Czwórki mogą posiadać własne odczucia, że są tragicznymi romantykami, ale również mogą odczuwać poczucie traktowania się jako osoby bardzo wyjątkowej.Czwórki często zazdroszczą wszystkiego czego nie posiadają, wyolbrzymiając znaczenie powiedzenia "trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie".

Podobnie w zyciu. Dla każdego co innego jest ważne. 

Orędzie: cieszyć sie tym, co jest teraz, bo jutro może być futro. Na święta musi być czajączek Lindta i jajka z majonezem! Sernik na zimno, sałatka brokułowa, święty spokój i ładna pogoda.

środa, 25 marca 2009

Mój blog nie jest straszny :(

Może i racja. Trochę jest. Stąd te przypuszczenia, że mam depresję, skoro piszę takie rzeczy. 

Trudno, skoro nie chcecie smętów, to smęty wracają do pamietnika, a tu nie będę się uzewnętrzniać. Tylko potem bez pretensji!

Więc... za pół godziny jadę na pizzę z koleżankami Iwony, znanymi jako "pokemony", lub fanatyczki tłustego kebaba. Musimy iść kiedyś razem na indyjski kebab na Świętokrzyską(pewnie różni sie od normalnego tym, że zamiast gyrosa sypią curry, lubię curry - moja ulubiona pizza z Da Grasso to nr 65 z curry). Tydzień, i dwa tygodnie temu były u nas w domu na zupie. Iwona (moja twin szwester)sama gotowała, krupnik i ogórkowa ;) prawie już nadaje się na żonę, gdyby jeszzce popracowała nad systematycznością, bo jak na razie zapowiada się, że jako lek wet rozkroi kota, coś mu pogmera, znudzi sie i zostawi :P

Ej no, takie notki mam pisać? :( no dobra.

Potem mam fakultet filmowy - zajebista sprawa, ogląda się filmy i za to zaliczenie wykładu monograficznego - kiedy z innych trzeba pisać egzamin. A monograf i tak się nie liczy do średniej, więc na co mi puszysta piątka z historii Kościoła w średniowieczu? Wracając do filmów, to sama bym nigdy ich nie obejrzała: Droga Mleczna i Dyskretny Urok burżuazji Boñuela, Roma Felliniego (11.03) potem jakiś straszny brazylijski, na którym nie byłam, i ostatnio Oyu-sama Kenji Mizoguchi'ego. Najbardziej podobał mi się właśnie ostatni, może z powodu bliskości kina japońskiego do hinduskiego ;), może dlatego że był taki inny, zupełnie inna konstrukcja bohaterów i fabuła.

Jak wynika ze ślicznego licznika po prawo, za ... dni lecę do Szwecji :D z koleżanką. Tam wszystko drogie, nie wyjdę z depresji finansowej, jeszcze przed wyjazdem muszę sobie tyle rzeczy kupić. Dobrze że wcześniej byłam sknera, teraz mam chociaż z czego wydawać. Raz się żyje!

sobota, 21 marca 2009

Life Is Beautiful

There's nothing like a funeral
to make you feel alive
(...)

Just open your eyes

And see that life is beautiful.

Ostatnio stwierdziłam: jeżeli wydaje Ci się, że jest źle - to nie martw się, bo będzie gorzej.

Dzisiaj sobie uświadomiłam, jak było blisko do tego "gorzej",  żebym dostała cios, po którym mogłabym sie już nie podnieść. Jak w piosence Nikkiego Sixxa. Niewiele brakowało. A mogłoby być już po... Nawet nie chcę o tym myśleć. 

Nieważne co Ja teraz czuję, czy mi smutno, czy czuję się samotna, niekochana, to nieważne. Wstyd mi, że jeszcze niedawno myślałam tylko o swoim żalu. Życie toczy sie dalej, to najważniejsze, i najpiękniejsze. Wszystko może się wydarzyć, aktorzy są na scenie a ja też gram w tej sztuce. Nie mogę teraz zawieść, zachowując się jak urażone dziecko. Są ważniejsze rzeczy. 

Tylko prawdziwa matka, która kocha swoje dziecko, prędzej odda je innej, niż pozwoli je zabić. ( = trzeba być mądrym jak Salomon :) ) (ale ja nie mam dzieci, zaznaczam)

You can't quit until you try 
You can't live until you die

There's nothing like a trail of blood to find your way back home

środa, 11 marca 2009

My original Sin

Smętne zdjęcie z mojego telefonu :P a co tam, nie zakładałam bloga po to, żebyście mnie podziwiali, tylko żeby dzielić się swoimi przeżyciami etc.

I tak, przykro mi, piszę "puki" , a czasem nawet "żeka"..wtórny analfabetyzm, przykro mi. Gdy pisze ręcznie, mam problem z kolejnością "ł" i "t" = często piszę "świałto". za to na komputerze mylą mi się "r" i "t", bo sa blisko. Albo piszę bez spacji.

Byłam w piątek na sztuce w Ateneum. Poszłabym i sama, ale jakoś tak wyszło, że zapytałam Maćka czy chcę (tzn ON najpierw zapytał się mnie, na co idę )... no i poszliśmy razem. Iwono nie bij, zresztą sama się przyznałam. Joasiu, pochyl głowę ze zrozumieniem nad głupią bliźniaczką. Nie wiem po co to robię, po co z nim rozmawiam na gg, po co się spotykam (rzadko!). To kolejny z dowodów mojej głupoty.

Idzie wiosna, pora (dla osób skazanych, jak ja, na dożywotnią samotnosć) pora żałosna. 

Takich jak ja: zamknietych w sobie. Ostatnio to zrozumiałam, w czym leży przyczyna mojej porażki ewolucyjnej - w moim zamknieciu w sobie, odcięciu od świata, żeby nikt i nic nie mogło mnie zranić. A wszystko bierze sie z gimnazjum, czy podstawówki, kiedy czułam się nieakceptowana. Teraz wszystko się zmieniło, z wyjątkiem 1 rzeczy; bardzi łatwo, przez 1 słowo czy zdanie, sprawić, zebym poczuła się źle i odtrącona. I nie potrzeba psychologa, żeby powiedzeć czemu tak jest - przez to, że jako bliźniaczki trzymałyśmy się z Iwoną zawsze bardziej razem, niż z innymi

Straciłą wenę pzrez odgłosy pie***cych sie sąsiadów piętro wyżej. Koniec


sobota, 28 lutego 2009

Single Ladies

Chyba akurat Beyonce nie ma z tym problemu ;)

Wg Thackeraya ("Targowisko próżności")

Każda kobieta bez widocznego garbu potrafi w średnio sprzyjających okolicznościach poślubić każdego, kogo zechce. My, mężczyźni, powinniśmy tylko dziękować, że urocze istotki, podobnie jak zwierz leśny, nie są świadome swojej własnej mocy, bo gdyby sobie zdały z niej sprawę, ujarzmiłyby nas ostatecznie.

Hoho, a juści to prawda ;) 

Sprawiłam sobie nowy telefon, za sprawą podpisania cyrografu z Orange na 3 lata. Samsung bardzo ładny, czarny, elegancki, z wysuwaną klapką, z kartą pamięci i bajerem jak aparat ( wcześniej nie miałam go w telefonie) i dzwonkami mp3. W sumie jestem zadowolona, dobrze sie go używa :) i nie powinien pogrążyć mnie finansowo, bo nadal zostałam w ofercie za zdrapki. Wcale nie planowałam zmiany, ale reklamowali te telefony i się skusiłam :P

Za to finansowo pogrąży mnie moja własna Voluptas (rospusta), czyli przyjemności zycia doczesnego. W sumie... nie mam co sobie żałować, trzeba korzystać z życia, póki można. 

Na wiosnę 2009 przydałoby sie tyle rzeczy...  Torebka średnio-mała, kamizelka, dżinsy acid-washed, okulary słoneczne. Zakupy poprawiają humor. O ile nie wpadam w dół rozrzutności, gdy euforia z nabycia kolejnej absolutnie nie potrzebnej, ale jak pieknej rzeczy opadnie. Dobrze chociaż, że nie mam kompleksów na tle figury.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Day by day


Dzień za dniem staram się jakoś trzymać, wziąść w garść, nie płakać tak dużo, może uczyć się więcej? Zastanawiam się, czemu tak mi się nie układa. Może jestem po prostu złym człowiekiem? Wydaje mi się, że nie - bo kocham zwierzątka, martwię się o innych, nie kłamię, nie kradnę i tak dalej. Więc może szczeście w życiu to nie jest coś, na co trzeba zasłużyć, tylko trzeba je wydrzeć od losu pazurami?

Ja tak nie umiem, jestem za słaba i zbyt wrażliwa. Źle mi z tym, Gdybym mogła zmienić w sobie jedną, jedyną rzecz - to chciałabym mieć więcej odwagi, pewności siebie. Bo jak to się dzieje, że jedne osoby nie mają tremy przed wystąpieniami publicznymi i nawet to lubią, a mi się wszystko trzęsie? mam wrażenie że to czyni ze mnie słabą antylopę. Gdybym żyła 500 lat temu, to napewno już dawno własna rodzina by mnie sprzedała.

Zastanawiam się, na co lepiej wydac 20 zł żeby poprawić sobie humor - nowa szminka czy paczka Deprimu? Dziś były juz chipsy, czekolada, budyń i 2 odcinki House MD... i dużo mojej osobistej ukochanej przytulanki Ravika (na zdj).

Dzisiaj w metrze widziałam zakonnicę, zastanawiałam się juz  dawnojak to by było iść do zakonu. Nie dla żadnego powołania, ale żeby nie żyć sama swojego żałosnego życia bez pożytku dla innych. Na początku trochę bym rozpaczała, że nikt mnie nie pokocha, ale chociaż sama bym wybrała taki los. A tak też nikt mnie nie pokocha, choć mógłby. Dlatego bo jestem zbyt zamknieta w sobie, i nikomu nie będzie się chciało zadać trudu, by mnie wyjąć spod tego klosza. 

4 miesiące temu się rozstałam z tym, z kim byłam 4 lata. Listopad, grudzień było mi dobzre, byłam zadowolona, nawet przez myśl mi nie przeszło, cieszyłam sie na to co mnie czeka w przyszłości. Styczeń, luty są straszne. Płaczę, tęsknię, nie mogę wytrzymać żeby się nie odezwać. Wykasowałam go z gg... Wiem gdzie zrobiłam błąd, ale nie cofnę czasu. Wiem tylko tyle, że jest mi źle, i nie mogę nic z tym zrobić, nikt chyba nie może.

wtorek, 17 lutego 2009

I remember You

Ostatnio coraz cześciej mam złe dni...kiedy jest mi smutno nie dzieje się nic miłego, jestem zmęczona, zdenerowowana i krzyczę na wszystkich. A powód ma jedno imię :( źle mi z tym, nawet nie mam kogo sie poradzić ... jestem taka rozstrzęsiona, rozchwiana że najchetniej bym kogoś pobiła. Mama albo Iwona coś do mnie mówią, a ja mam wrażenie że mi głowa wybuchnie jak na nie nie naskoczę w swojej obronie. To sie chyba nazywa drażliwość.

Wstałam na kacu, popijałam cały dzień wodę z kranu (z butelki, bo jak zwykle, było mi szkoda kasy na mineralkę), na uczelni wkurzyła mnie koleżanka. Siedziałyśmy razem w ławce, a gdy jej się nie podobało coś, co mówiła prowadząca (np. że bedątylko jedne zajęcia z architektury) to kolezanka sarkała pod nosem do siebie / do mnie: Więcej architektury! zamiast powiedzieć na głos, gdy prowadząca pytała czy sa jakieś sugestie. Albo niech mówi głośbo, albo w ogóle, bo mnie to nic nie obchodzi co ona sobie mamle pod nosem.

Potem nie udało mi sie zapisac do tej grupy, co chciałam, ale machnęłam reką, przepuściłam innych i zapisałam sie do drugiej. W sumie też dobrze, bo będę mogła okienkować się z Ewą. Samochód na mnie prawie najechał na ulicy, facet w autobusie trzymał na siedzeniu walizkę i nie miałam gdzie usiąść. Wydałam w lutym o wiele za dużo kasy na piwo i rozrywki, i nic mi z tego nie przybyło. Ubyła nie tylko kasa - lepiej by dla mnie było, gdybym parę razy została w domu. Ale dysonans między tym co chcę a tym co jest dla mnie dobre jest nie do przeskoczenia. I jedno, i drugie rani - pierwsze ostro i przenikliwie, drugie uwiera jak za małe buty.

Czytam książkę Johna Fowlesa Mag. Automatycznie powinnam - jako jedna z bliźniaczek - utożsamiać się z June / Julie, ale zdecydowanie bliższa mi teraz jest Alison. Smutne, ale w jej relacji z Nicholasem widzę wiele podobieństw do tego, co znam z autopsji. Szczególnie smutne, kiedy się wie, co zrobiła (nie piszę co, bo może ktoś chciałby przeczytać książkę, w każdym razie polecam)



Zdjęcie z San Michele (Księgę z san Michele Alexa Munthe - tez polecam), nie jest to Villa Bourani, ale też śródziemnomorsko, żebym się nie zapłakała przypadkiem.

czwartek, 5 lutego 2009

Every Rose Has Its Thorn

Nie sądzę, żeby udało mi sie w życiu choć raz usłyszeć Roberta Planta czy Poison na żywo (zespół Poison, nie "Poison" by Alice Cooper) , ale - szcześliwie - byłam wczoraj na koncerciku znajomego zespołu (no, znam dziewczynę perkusisty) Oprócz swoich kawałków, które niestety dla mnie brzmią tak samo :P, wykonali Rock and Roll i Stairway To Heaven Zeppelinów :) a o ile plant jest/ był ideałem, to wokalista Joy Machine jest do niego zbliżony na tyle na ile można zbliżyć sie do doskonałości. I tytułowe   Every Rose Has Its Thorn - byłam z siebie dumna, bo z osób na sali tylko 3 na widowni znały tekst :)

Więc, to było dobrze wydane 18 zł (wstęp, szatnia, x2 beer) cieszę sie że poszłam, a fioletowe rurki i skóropodobna kurtałka miały swój rockowy chrzest :)

Zastanawiałam się ostatnio, na koncert jakiego zespołu chciałabym iść. W sensie: jaki zespół musiałby przyjechac, żebym chciała wydać na bilet 80-100 zł. 13 lutego jest koncert the 69 eyes, jednak zrezygnowałam. 24 maja gra Stratovarius... jest jeszcze trochę czasu na zastanowienie. Jedyne nad czym bym sie NIE zastanawiała, to jakby przyjechał Shah Rukh x_x Ogólnie wydaje mi się, że jestem dziwną osoba, która jest zlepkiem dwóch sprzeczności.

1 osoba słucha Magdy Umer, chodzi do teatru, kocha sztukę i powieści Jane Austen, nosi grzeczne brązowe sweterki, spódniczki i butki na obcasku.

2 osoba ogląda Dra House i Chirurgów, chodzi na piwo do zadymionych pubów z dziwnymi zarośniętymi kolegami, słucha nie dość że rocka, to metalu też :O a do sportowych butów nosi bluzkę z wielkim dekoldem.

Tylko która z tych osób słucha, tańczy i śpiewa do soundtracków z bollywoodzkich filmów? :)

wtorek, 27 stycznia 2009

The Thorn Birds

To był świetny film! On ksiądz, ona zakonnica...stop, nie. Ona młodsza i zakochana, zakazana miłość silniejsza niż wszystko, taka na całe życie, choć było więcej cierni niż miodu. Kiedyś były inne czasy, i filmy też - kto teraz poszedłby do kina na cukierkową opowieść o Sissi? Gdzie nikt się nie wali jak zabytki w Krakowie, nie ma gołych tyłków a sama Sissi to bawarska naiwna gąska, a nie sprytny i ponętny lachon :)

Teraz robi się filmy o wampirach grających w basseballa, i na dodatek nie gryzących, w których zakochują się nastoletnie emówki (tia, "Zmierzch", ale i "Buffy", tzn Angel :/) Mogłam isć na to do kina, ale wolałam nie. Potem okazało się, że sala była pełna po brzegi a średnia wieku nie przekraczała 16 lat, więc bardzo dobrze że nie poszłam.

Poszłam do Lidla po naleśniki w proszku (promocja kuchni amerykańskiej) tzn takie true pancake'i... i nic mi nie wyszło, najpierw proszek sie nie wymieszał i wylałam na patelnię z butelki samo mleko, które sie przypaliło. Umyłam patelnie, ale nadal się przypalało - trafna uwaga siostry: w Ameryce to naleśników nie stosują patelni z czasów Ojców Założycieli. W końcu wzięłam  malutka patelnię, na której wreszcie coś się udało usmażyć, co i tak było po prostu grubym, słodkim naleśniorem. Więc z rzeczy wartych polecenia: Sandwich Sauce i suszone żurawiny (których własciwie nie zamierzałam kupować bo wcale nie były tanie - ale musiałam coś dobrać do 20 zł żeby płacić kartą)

Płacenie kartą zrujnuje moje finanse: mam konto 1,5 roku, ale przez pierwszy rok jedyne akcje które podejmowałam, to przelewy (zakupy w necie) i wpłacanie :) Te dobre czasy się skończyły, teraz gdy nie mam kasy a chcę coś kupić: obojetnie, czy książke o Botticellim czy stanik, to sięgam po kartę... Dzięki Bogu, cały czas mam na koncie kasę, i to nawet nie 5 czy 10 zł, ale jestem typem osoby, która chętniej oszczędza i zbiera, niż wydaje. Chciałabym sobie zafundować coś fajnego - od dawna myślałam o laptopie, ale jedyny na jaki teraz mnie stać, to któryś z tych tycich :) mogłybyśmy się złożyć z Iwona / siostrą, ale jak potem się nim podzielimy?? Jedna będzie drugą spłacać?

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Spleen


Carlos Schwabe, Spleen e Ideal, 1907

Po angielsku spleen to śledziona :) Po francusku, spleen oznacza stan od pasywnego smutku do melancholii. Pojęcie zostało spopularyzowane przez Baudelaira (Les Fleurs du Mal^^), ale pojawiało się w romantycznej literaturze od XVIII w - jego niemieckim odpowiednikiem był "Weltschmerz" u goethe'owskiego Wertera. Czysta dekadencja z lekką nutką fin-de-siecle, love it!

Na seminarium magisterskim (jednym z dwóch, na drugim nie robię nic, oprócz przychodzenia- na razie) zajmuję się XIX wiecznym symbolizmem. Nie jest lekko, dużo zagadnień z tego tematu to ciągle dla mnie niewiadome, ale - możeto zabrzmi oklepanie - takie to piekne, katalog Paradise perdus mogłabym mieć w domu i przeglądać do poduszki. Ta mentalnosć, poczucie beznadziei...

Cóż więc jest? Co zostało nam, co wszystko wiemy,

dla których żadna z dawnych wiar już nie wystarcza?

Zbytnio filozofuję. Jest mi smutno i samotno, a ubranie tego w koronkową powłoczkę spleenu pomaga - tylko niewiele. Zrobiłam to, co powinnam, cieszę się z tego, a jednocześnie żałuje i jest mi smutno, a powód śni mi się po nocach ze wszystkimi detalami anatomicznymi. Nie chcę do niego wrócić, powtarzać tych samych błędów, ale czasami trudno oprzeć się czemuś, co jest na wyciągnięcie ręki. Na razie udaje mi się, muszę wytrzymac tyle, ile tylko mogę, chwile zwątpienia mozna zabić czekoladą, Dr Housem, czy symbolistycznym malarstwem.

 

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Zielony Żoliborz, pod śniegiem Żoliborz






Zastanawiałam sie nad etymologią nazwy dzielnicy - jak myślałam , jest z francuskiego ( w tej frankijskiej mowie nie powiem ani słowa, ostatnio oglądając film z fr. napisami dokształciłam się w małym stopniu: - Tu es mort, je suis vivante ).

Koło naukowe PASaż z Instytutu Historii sztuki UW (studiuję tam) zorganizowało wycieczkę-oprowadzankę po Żoliborzu, powiem tylko tyle że bardzo tam uroczo. Co prawda trochę zaniedbana okolica czasmi, ściany pokryte prawie stuletnim brudem i wytwory domorosłych architektów, ale drzewa, zieleń, cisza, spokój, osobne domki - a jak bloki to takie ładne, że bez uszczerbku na zmyśle estetycznym można w nich mieszkać. Latem czy na wiosnę napewno lepiej się wszystko prezentuje. Niby centrum miasta, a tak swojsko, malutko, przytulnie - że prawie można wyjść w kapciach na ulicę. Są takie dzielnice- oczywiście Saska Kępa, Stary Mokotów, Sadyba nawet fragmentami Grochów, pewnie Filtry ale nie weim, bo nie byłam.

Ja, dziecko wielkiej płyty, z szacunkiem pochylam głowę nad każdym reliktem przeszłości (czyli: czymś przedwojennym) czymś co miało nie tylko np. chronić przed deszczem, czy oświetlać, ale też zdobić. Bardzo chciałabym mieszkać w domu z historią (ale nowoczesnymi udogodnieniami też!), i nawet mogę zadowolic się czymś innym niż Pałacyk Natoliński :)







czwartek, 8 stycznia 2009

Krótkowzroczność

Ludzie często nie patrzą dalej, niż na koniec własnego nosa. Nie widzą / nie chcą widzieć, że każdy człowiek jest inny, i nie można generalizować i wyciągać wniosków z czyjegoś postępowania. To nie matematyka, tu nie zawsze 2+2=4. A konkretnie: moja (chyba) dobra koleżanka wyprawia urodziny. Dowiedziałam się o tym od innej, która utrzymuje z nią o wiele luźniejszy kontakt :

K: - Idę na urodziny do ... , to się spotkamy.

Ja: - Ale jakie urodziny, ja nic nie wiem...

K: - No żartujesz, mnie zaprosiła a Ciebie nie? Przecież bardziej się przyjaźnicie.

Co się okazało, koleżanka ta zaprosiła mojego byłego (od 2 miesięcy) chłopaka, więc mnie nie - założyła z czapy, że skoro nie jesteśmy parą, to na pewno nie będę chciała być z nim na jednej imprezie. Ale kiedy miała miejsce ww rozmowa, Maciek (ex, dla niewtajemniczonych) siedział obok, bo byliśmy ze znajomymi w pubie. Zapytałam się go, czy on jest zaproszony- odpowiedź była "Tak" i wszystko jasne. 

Nie rozumiem, czemu ... od razu założyła, że musieliśmy się rozstać w wielkim gniewie i złości i nie chcemy widzieć się na oczy? Czy trzeba tak generalizować? Więc musiała pomyśleć za mnie i stwierdzić, co ja bym wolała. To mnie najbardziej zdenerwowało!!! Niech nikt nie ocenia mnie swoją miarą!

Maciek powiedział że z nią pogada, ponoć się zgodziła (bo to wszystko było dla mojego komfortu przecież, grrrr), zapytałam się jeszcze jej na gg, czy na pewno - było mi strasznie głupio, co miałam napisać? "To jestem zaproszona?" "Mogę jednak przyjść?" :/ A może ten podany powód to pic na wodę, a naprawdę był inny? Bo mnie nie lubi, a zapraszała wcześniej tylko jako dziewczynę Maćka? Dużo mi nie potrzeba do utraty wiary w siebie :( może np. on się jej podoba, i szukała możliwości na podryw? (jest zajęta, ale trudno komukolwiek ufać)

Gdyby jej zależało na mojej obecności, to chyba sama by się odezwała... głupia sytuacja i smutno mi, czuję że nie powinnam w ogóle tam iść.

niedziela, 4 stycznia 2009

2009 - jaki będzie?

Już nie silę się na wymyślne tytuły postów. Zresztą nie mogłam znaleźć  piosenki, którą lubię, i jest o Nowym Roku i bezsensownych postanowieniach. Słucham właśnie Aerosmith Cryin'.

I was cryin' when I met you 
Now I'm tryin' to forget you

Now there's not even breathin' room
Between pleasure and pain
Yeah you cry when we're makin' love 
Must be one and the same

Chciałabym, żeby 2009 zmienił coś w moim życiu, żebym była lepszą osobą. Dla siebie, i innych. Żebym nie "zgrzytała zębami w kącie ze złości" co jest metaforyczną alegorią zbyt częstego stanu mojego umysłu. Żeby było warto się zmieniać, bo kiedy nie widać celu, do którego można dążyć(a ja go straciłam już dawno) człowiek gnuśnieje, smutnieje i szarzeje. Żebym nie płakała w wannie, ani w ogóle :) Nie chcę mieć tego poczucia, że przez rok nie zrobiłam niczego w życiu, że tak naprawdę nie żyłam, tylko funkcjonowałam, robiąc to, czego różne reżimy ode mnie wymagają, i nic ponad to.
Chcę -
choć czuję że to tylko pobożne życzenie - żebym w roku 2009 była w końcu szczęśliwa.Koniec kropka.

Najgorsze jest to, że to zależy tylko ode mnie...najtrudniej jest wziąć swój los we własne ręce i odważyć się nim pokierować.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...