Przeprowadziliśmy się na Ursynów. Mieszkamy na łące. Czuję sie więc
zaaklimatyzowana i miejscowa. Mam blisko do pracy, do rodziców, znajomych, znam
sklepy i ulice. Mieszkanie jest w porządku, są pewne wady jak wszędzie, ale
zalety przeważają. Nie jest takie duże jak poprzednie, ale aż taki metraż nie
był nam potrzebny. 2 pokoje, salon z kuchnią oraz sypialnia. W pełni wyposażona
kuchnia, narożnik w salonie, biurko i łóżko w sypialni. Resztę przywozimy po
malutku, już 4 kursy samochodem zostały wykonane i nadal nie jesteśmy przeprowadzeni
w 100%. Może już w 90%.
Żeby usprawnić tą całą akcję, dziś wziełam urlop. Rano
pojechałam do lekarza w Szpitalu Bielańskim (daaleeekooo), no nie tak rano,
wyszłam z domu przed 10. Wczesniej pobrałam próbkę do Sanepidu (wiem, nikt nie
chce się nad tym zastanawiać, ale to skomplikowane przedsięwzięcie
logistyczne). Wróciłam chyba 12.30, po drodze kupiłam warzywa i owoce. W domu
mogłam odpocząć. Kot, kawusia, książka – niezbyt madra, zwykłe czytadło – no i ciasteczka. Kurczę,
jednak taki urlop to najlepsza rzecz pod słońcem dla pracownika niewolnika!
Stwierdzam że lepsza nawet od weekendu świętego. Potem jeszcze jedna rundka do
sklepu po paszę i zaraz wyprawa na Gocław po resztę rzeczy uchodźców z
Lampedusy. Szybko pakowaliśmy co trzeba, część się nie zmieściła i to olałam –
nie będę wieźć jogurtu naturalnego czy prawie pustego słoja po ukraińskich
ogórkach z kawą mieloną. Nie wszytko weszło do samochodu i tak oto nie wiem co
zostało, a co jest. Jest krzesło Cyryla, nie ma śrubek do niego... W słoiku
jest kawa, nie ogórki z kawą. Z przywiezionego ciasta francuskiego zrobiłam
rożki z jabłkiem. Niestety potem pobrałam 2 i 3 próbkę do Sanepidu i nie mam na
nie ochoty. Wiem, próbki powinnam pobierać codziennie, a nie jednego dnia rano
i wieczorem, ale nie wiem kiedy będę w nastroju. Poza tym nie mam czasu ich
zawozić, Iwona to zrobi w piątek. W ogóle to nie był mój pomysł, skoro tego ode
mnie wymagają to niech się pogodzą że próbki są jakie są!
Jutro w pracy mam próbę z rodzicami do przedstawienia –
rodzice wystawiają dla dzieci Snow White po angielsku, na koniec roku dzieci
dla rodziców (jaasne). Pojutrze bal Halloween. Wieczorem spotkanie integracyjne
w Lolku, całe przedszkole tylko o tym mówi (kurka, czy te baby nie mają życia
poza przedszkolem i podniecają się imprezką w swoim estrogenowym gronie?! Wcale
się nie palę do tego wyjścia, ale dezercja byłaby pewnie źle widziana, jeszcze
gorzej niż moje dotychczasowe osiągnięcia) To jest pytanie, które kątem ucha
słyszałam (lub coś usłyszałam resztę wymyśliłam) na wizycie w drugim
przedszkolu: „Dziewczyny umieją perfekt język a w przedszkolu pracują i
dzieciom nosy wycierają...” Czemu?