niedziela, 5 grudnia 2010

Urodzinki Misiowej Rodzinki

Czas na monumentalną notkę urodzinową. Zacznijmy od tego, że z biegiem czasu coraz mniej byłam przekonana do tego święta - człowiek się starzeje, dostaje jakieś głupie życzenia, a większość po prostu o nim nie pamięta. Więc co z tym zrobić - samemu się przypomnieć! Pomysł nie był skomplikowany, wykonanie też nie: zamówienie toru na kręgielni i zaproszenie znajomych. Szczęśliwie rodzice to sfinansowali :) myslałam że nikt się nie zgodzi, w środku tygodnia, ale chyba pomysł kręgli przekonał wiele osób. I super, bo wielu nie widziałam sto lat! Mimo że było zimniaście strasznie, to goście dopisali. Może za dużo osób pozapraszałam, i trudno było ze wszystkimi naraz rozmawiać, i niektórzy mogli czuć się porzuceni. Jeżeli tak było, to przepraszaju.
Były prezenty, słodyczy i kosmetyków mam chyba do Wielkanocy co najmniej. I było fajnie, i śmiesznie, i miło i to chyba był pomysł trafiony w dziesiątkę. A ci co nie przyszli, to nawet lepiej, bo by było już napewno za dużo osób.
Po skończonej grze w kręgle część ewakuowała się do metra, ale najwytrwalsze elementy: ja, Iwo (dziwo!) Julka i Beata i Zbysio przenieśli się do cudu clubu Vegas, i koło 1 w nocy impreza się zakończyła brnięciem do domu w zamieci.
A na zdjęciu the best prezent, termos od Cyryla (oczywiście, kupiony zgodnie z moimi wytycznymi), wspaniały zbiornik na wczoraj zakupioną najbardziej kozacką herbatę świata, z alkoholem instant, czyli: Grzaniec Kozacki! Drugim prezentem od Cyryla, który dostałam wczoraj, był pendrive. Historia pendrive'a: Cyryl przychodzi po odbiór osobisty zamówienia, mówi ze pendrive, że Tracer, a potem: jeżeli to pomoże znaleźć, to jest w kształcie chomika
>^-^< Oj, wykasował mi się cały kawałek o konkursie Sputnika. Więc zajęłam drugie miejsce za recenzję, ale z nagrodami może być więcej kłopotu niż pożytku - po co mi dekoder telewizji n bez samej usługi? przecież i tak do instalacji jest dodawany gratis! No i kurs rosyjskiego, książki, płyty, filmy. Napiszę więcej potem.

sobota, 27 listopada 2010

Zaczarowana Fontanna


Może na początek to co najbardziej mnie "zabolało" w tym tygodniu. W cudzysłowiu, bo kto jak kto, ale ja powinnam mieć inne podejście do życia, przecież to nie pieniądze są najważniejsze. Więc nie dostałam stypendium, choć zabrakło mi dosłownie pół oceny. Teraz przypominam sobie wszystkie sytuacje w których mogłam zdobyć te pół oceny, że gdyby nie wyjazd z IHS-em to miałabym 5 z informatyki Oczywiście bardzo mocno mnie to uderzyło, bo kryteria nie były jasne i wydawało mi się że dostanę...a dopiero potem się okazało że moja średnia to wcale nie 4,5, tylko 4,45 zaokrąglone, no i wszystko jasne. Oczywiście wróciłam do domu i ryczałam jak głupia. Oczywiście jak mogłam najszybciej poszłam do domu, urwałam się z rosyjskiego, bo już nie mogłam wstrzymać łez, wytrzymać tych szczęśliwych osób dookoła.
Cóż, Iwo miała stypendium i wydała na same głupoty, więc nie ma co już płakać. Jestem już tylko zła, bo niektóre osoby które dostały, nie są wcale mądre ani dobre. Ani pilne. Więc strategia na ten rok- pracuj ciężko i nie pomagaj bumelantom.
i tym podobne...

Poczytaj mi mamo - reedycja małych cudnych książeczek z bajkami na 90 lecie Naszej Księgarni. Tym razem w dużym wydaniu, 10-bajkowym, ale ze starą szatą graficzna, o chyba najważniejsze, bo pamiętam te obrazki przed 20 lat. I właśnie tam jest Zaczarowana Fontanna, o fontannie co była wierzbą, i jakimś kameleonie chyba:P Super jest odnaleźć jakiś kawałek z przeszłości. I poczuć się starą doopą... W środę mam urodziny, Cyryl dostał dyspozycje co sprezentować - mało w tym romantyzmu, ale są rzeczy których potrzebuję, jak termos i pen-drive, a nie mam nie nie kasy (bo nie są absolutnie niezbędne) W sumie urodziny to nic fajnego - człowiek tyle czeka, a to mija tak szybko. Poszłabym na kręgle z tej okazji, to byłoby dobre, no ale mimo urodzin trzeba wszystko samemu zorganizować, bo Iwo rączką nie ruszy...może zmuszę Cyryla :)

niedziela, 7 listopada 2010

Sputnik nad Warszawą


Pierwsza książka rosyjska jaką sobie kupiłam :) nie licząc "Russkiego jazyka w kartinkach". Nie jest to wybitna artystyczna literatura, tylko zwyczajna babska książka, bardziej komediowa i obyczajowa niż Danielle Steel, coś w stylu Bridget Jones, bo też w pierwszoosobowej narracja. Bardzo dobrze się czyta, język nie jest trudny, widać że odbiorcą nie był czytelnik zbyt rozinteligentyzowany, zdania są krótkie a słownictwo niezbyt rozbudowane. - mój stopień zrozumienia można opisać w ten sposób: rozumiem ze jedzą kanapki, ale nie rozumiem z czym:) po sprawdzeniu okazało się ze z jesiotrem. Ale to detal który nie wpływa na moje zrozumienie całości. A fabuła jest jak prosto wzięta z życia, codzienne troski, problemy, które jednak rozwijają się w dosyć zaskakujący sposób, trochę w stylu Kopciuszka. Jestem dopiero na 60 stronie, a jest ich chyba 350.
Sama jestem zaskoczona jak łatwo i szybko mi to idzie. Oczywiście, po polsku byłabym już w połowie takiej książki. Ale nie czytam jej po to, zeby zmienić swoje podejście do świata, tylko żeby potrenować język.
A wszystko to w ramach warszawskiego festiwalu filmów rosyjskich Sputnik, gdzie w ramach wolontariatu siedzę na stoisku i sprzedaję książki. Książek jest masa, i klasyków, i współczesnych, polskich autorów, rosyjskich w tłumaczeniu i oryginale. Dobrze że nie ma nic wiecej na co mam ochotę, bo bym się obankruciła. W sumie poza festiwalem w Warszawie też można kupić książki rosyjskie, przez internet www.knigi.pl czy w jakiejś księgarni Rusałka. W ramach festiwalu we wtorek wybieram się na film, mam nadzieję ze do tej pory dostanę wynagrodzenie w formie bezpłatnej wejściówki, bo siedziałam tam w piątek 4 godziny.
Lecą żurawie, Dama z pieskiem i Sala nr 6 to moje menu na festiwal. Chciałabym obejrzeć też Wyspę, Podróż ze zwierzętami, Kierowcę dla Wiery, Pochowajcie mnie pod podłogą, Cara... no nie da rady. Na szczęście jest internet i torrenty.

niedziela, 17 października 2010

Miłość i morze


Tytuł opowiadania Tatiany Tołstoj, które aktualnie czytam, na przemian z jej książką "Kyś". Oba diametralnie się różnią, można znaleźć podobieństwa między opowiadaniem "Ruski mir" a wspomnianą książką. Wracając do tytułu, czytając o miłości uświadomiłam sobie jakie mam szczęście że udało mi się znaleźć ją w swoim życiu. Że nie muszę co pół roku szukać nowego chłopaka :D albo od paru lat szukać chłopa po prostu ;) To już 16 miesięcy. Jaka by nie byłą przyszłość, dobrze jest być szczęśliwą, świat od razu robi się piękniejszy. A problemy? Jak mówiła Scarlett O'Hara- pomyślimy o tym jutro :)

Opowiadanie "Miłość i morze" jest analizą / interpretacją opowiadania Czechowa "Dama z sabaczką" (pieskiem, ale czytałam w takiej wersji i będę się tego trzymać. Ciekawe zresztą, że w polskim to są pies i kot♂, a po rosyjski sobaka i koszka♀. Słyszałam opinię, że w języku rosyjskim nie ma słów: dobrobyt i pożyczać. Jednak nawet mój mini-mini słownik temu przeczy). Wracając do opowiadania, pomimo zdań ciągnących się na całą stroną (17x12 cm, więc w sumie małą..) to bardzo dobrze się czyta, mądra, przemyślana, logiczna konstrukcja. Nie to co metafizyka dla ubogich, Coelho :/
Jak ktoś lubi Coelho, znaczy się że jest taki jak i jego książki: niby to górnolotne, ale naprawdę to grzebią ryjem w piachu :) Trochę już żyję, i trochę poznałam się na ludziach. Jedni mają prawdziwe życie wewnętrzne, a drudzy co najwyżej tasiemca i gromadkę owsików. Ale dzisiaj się wyżywam :P Chociaż tutaj nie muszę się kryć z moimi przekonaniami. A najśmieszniejsza jest w tym wszystkim ta cholerna subiektywność, dla kogoś innego ja jestem pospólstwem, bydłem i zarazą co zajmuje miejsce w metrze.

Dobra wiadomość :D sąsiad z góry (pie*&^%^&ny c#$j) chyba się wyprowadził! Dowody: błoga cisza o każdej porze dnia i nocy, a z jego okna od początku października dynda przytrzaśnięta oknem firanka/zasłona. Niemożliwe żeby od takiego czasu nie wietrzył przecież :)


A ja znowu zrobiłam pielmieni, chociaż coraz bardziej odbiegam od oryginału, tym razem użyłam mąki pełnoziarnistej.
Zaniedbuję swojego bloga, ale w sumie to pryszcz, gorzej że zaniedbuję pamiętnik :( bardzo nie lubię mieć w nim dłuższych przerw. Chyba zaraz się za niego wezmę.

piątek, 8 października 2010

Dawno, dawno temu...

...w 1908 roku Marianna Poławska miała 16 lat. Na świątecznej zabawie zorganizowanej w niedalekich Porębach (okolice Mińska Mazowieckiego) spodobał się jej przystojny kawaler, 9 lat od niej starszy Jan Sajnóg z Dobrego. Kawaler wprawdzie z nią zatańczył, ale posadził potem na łąwce i więcej na Mariannę nie spojrzał. Dziewczyna tym czasem byłą zakochana po uszy. Po powrocie do domu pisała miłosne listy do Janka, ale potem darła je i paliła w piecu. Tymczasem kawaler poszedł do wojska, zostawiając zrozpaczoną Mariannę w Porębach. Miała wielu adoratorów, tańczyła z wieloma chłopcami, ale nie potrafiła żadnego pokochać. Po długich pięciu latach Jan wrócił do Dobrego. Znów chodził z Marianną na zabawy, i znów z nią tańczył, ale nigdy nie powiedział jej że ją kocha. Niestety, zbyt szybko nadszedł rok 1914 i Jan musiał wyruszyćna wojnę. Marianna czekała na niego, nie chciała zakładać rodziny, choć Janek nigdy niczego jej nie obiecywał. Miała już 23 lata - powinna byłą już dawno wyjść za mąż. Po 3 latach Janek wrócił, lecz Marianna nie mogła już na niego dłużej czekać. W czasie jego nieobecności zaręczyła się z bogatym wdowcem z Warszawy. Termin ślubu się zbliżał, gdy Janek wrócił zostało do niego tylko tydzień. Gdy dowiedział się o planach ukochanej, co koń wyskoczy pojechał do Poręb i oświadczył się na progu. Marianna zgodziła się od razu. Choć z pierwszym narzeczonym miałaby lepsze, a przede wszystkim bogatsze życie, wybrała Jana i jego miłość.

Oto fragment historii mojej rodziny. Czasami najpiękniejsze historie pisze samo życie. Zakładając że moja babcia nie dodała nic od siebie ;)

środa, 22 września 2010

Róże Heliogabala

Heliogabal nie jest postacią, do której mam ochotę się odwoływać, ale przypomniał mi się obraz Alma-Tademy pod tym tytułem, kiedy szukałam jakiegoś poetyckiego motta z różą. Kupiłam sobie dziś słodki wisiorek, na długim złotawym łańcuszku medalik z różą wymalowaną na masie perłowej, można go otworzyć i do środka coś zapakować. Malutkiego, więc szukam zdjęcia Cyryla w odpowiedniej rozdzielczości.
Nie dam rady zapisać się na lektoraty na interesującym mnie poziomie b2 :( pójdę na b1 w tym semestrze, może jednak czegoś się tam nauczę, gramatyki na przykład. Ale raczej będę tam jedyną osobą czytającą Czechowa w oryginale, oglądającą filmy rosyjskie w oryginale i płynnie mówiącą.
Ząb mnie boli, ajjj. I zatoki. Upiekłam ciasto jabłkowe, pół na pół mąka zwykła i orkiszowa, dobre :)
Iwona miała szczęście pojechać na wakacje w ostatni tydzień ładnej pogody. Mam nadzieję że w sobotę nadal będzie tak ładnie, to pojadę na działkę. Fajnie tam jest, i mam połową "Powrotów nad rozlewisko" do doczytania. Tylko jakoś źle mi się śpi, bo łóżko trochę unosi się po bokach- taka jest konstrukcja, a nie że stare i zepsute. Trochę to niewygodne. Bo nie ma jak beddinge! Szkoda tylko że beddinge zajęłoby cały pokój Cyryla. Póki co, gdy Iwona jest w Zakopanem, nasze łóżko świetnie się spisuje.
Kochane Kłopoty odeszły na bok, na razie mam dosyć Rory valeditorianki, Lorelai kumpelo-matki i ich obu zapychających fastfoody all day long. Ciekawe skąd mają na to kasę? O której one wstają, że chodzą nawet przed szkołą/ pracą na śniadania do Luke'a? Jakim cudem nie tyją? I piją kawę bez mleka i cukru, przecież to paskudne. Narzekają, narzekają że są biedne, a potem i tak zawsze dziadkowie Gilmore je ratują.
Oglądam Moskiewską Sagę, wreszcie udało mi się ściągnąć wszystkie odcinki - oczywiście bez napisów. Poprosiłam Cyryla żeby mi coś wytłumaczył, jakąś medyczną terminologię, oczywiście nie umiał :P więc jeżeli ktoś wie/ domyśla się co to znaczy: [pocheresnoj opsis] odnośnie jakiegoś bólu gardła, to oświećcie mnie. I proszę, podpisujcie się w komentarzach :)

piątek, 13 sierpnia 2010

Niby dopiero połowa...

Niby dopiero połowa wakacji, ale kończą się te szkolne, a co za tym idzie - wrażenie ogólnego końca wakacji postępuje. Pesymistyczne to, wyjazdy nie były długie, 3 noce w Zakopcu to...bardzo mało :( heh, rok temu wszystko wyglądało inaczej, wydawało mi się że choć RAZ będę miała łatwiej od innych, a tu doopa. Inni i tak jak zwykle mają lepiej. Żyję nadzieją, że wszystko do czegoś prowadzi. A z drugiej, mam na wszystko wyjebane, bo świat i życie mnie wkurzyły, bure suki. I nie chce mi się więcej pisać.

środa, 21 lipca 2010

Wróciła żywa z ojczyzny Jožina z bažin



Urocza morawska mieścina Vizovice, znana ze śliwowicy oraz występowania w tekście słynnego hitu Jožin z bažin. Widziałam mnóstwo trolli, leśnych dziadków, ale do potwora z moczar najbliższe były:Nutrie, mieszkające w rzeczce Lutoninka, oglądane z odległości około 2 metrów. Śmieszne zwierzaczki. W rzeczce spędziliśmy sporą część swojego pobytu, bo z gorąca można było umrzeć. A czeskie piwo słabe, kiepskie i ciepłe ;/ Mieliśmy naprawdę fajną ekipę, w większości faceci z dziewczynami, więc w sumie bardzo rodzinnie. Wszyscy mili, wyluzowani, przyjacielscy, śmiesznie się z nimi spędzało czas. Nawet łażenie daleko do prysznica nie przeszkadzało, bo w upale człowiek się rozpływał. A leżenie w Lutonince z piwem w ręce, i wodą z kaskady lecącą na plecy - poezja!
Cyryl super się zachowywał, opiekował mną, a ja mu robiłam kanapeczki, miałam gotowane jajka, kabanosy, chlebki a'la Vasa z Biedronki. Nie do pomyślenia, ale prawie nikt z ekipy się nie upił, a napewno ja nikogo nie widziałam napitego. Cyryl trzymał klasę, tylko raz piliśmy nie-piwo, whisky, ale w 10 osób 1 butelkę= nic. Ludzie z którymi był i w zeszłym roku, przecierali oczy ze zdziwienia, bo wtedy łaził z piwem przyrośniętym do ręki i wstawał już pijany rano.
Jęsli chodzi o zestaw koncertowy, to szkoda że w tym roku nie grało to co w 2009 - Blind Guardian, Stratovarius, Nightwish, Avantasia, Europe... a był kiepski Manowar (na żywo było straszni, Joey di Maio zwłaszcza) Tarja też kaszana, ale Sabaton(Warszawo walcz!!!), Gamma Ray, Metalforce, Primal Fear, Accept, Doro!!! byli absolutnie zajebiści. Na koncertach w południe było tak gorąco, że koleś z obsługi polewał ludzi wężem, w tym mnie prosto w dekolt dwa razy- ale co to była za cudowna ulga. No i Lodova Trist, wymieszany sok owocowy z drobno pokruszonym lodem, zwana też jako "Orgazm"= trzymasz dziewczynę godzinę na słońcu, potem jej to kupujesz i już :D Dodam jeszcze że w Czechach nie ugryzł mnie ani jeden komar!! Ostatni koło Bielsko-Białej zdążył.

piątek, 9 lipca 2010

Sezon remontowy



Spektakularny widok mojej łazienki w poniedziałek. Destrukcja postąpiła zaskakująco szybko, i już nie ma powrotu! Poprzednia wersja łazienki - na miarę skromnych możliwości zadbana i czysta, nie uchroniła się przed kamieniem na kafelkach, czarnym grzybkiem pod silikonem, rdzą na kranach, pęknięciami na płytkach. Wygłosiłam kiedyśnawet (podpowiadzianą przez Iwonę kwestię) że nie brzydzimy się tam myć, tylko dlatego bo jest nasza ;)) i za karę musiałam ją całą szorować. Nie było czego ratować, tylko wyrzucić w drzazgi i postawić na nowo.
Na razie tyle widać, dziś zyskała też kaloryfer i wannę (nowy egzemplarz, bo pierwszy kupiony pan Rysio przewiercił :P ale udało się mu oszukać market budowlany i przyjęli zwrot). Bardzo mi się podoba efekt, końcowy będzie jeszcze lepszy - jeżeli uda nam się przekonać rodziców, żeby nie kupowali reszty wyposażenia (wieszaki, kosz na pranie) takich samych jak były, tylko nowych. Ale to najłatwiej wymienić.
W domu straszny kurz i pył, nie można wywietrzyć, bo na zewnątrz remont elewacji (dumnie to brzmi)
. Ja 3 razy myłam się u znajomych, a reszta dzielnie w misce ;))

W środę wyjazd na Masters of Rock w Czechach, mam odłożoną już kasę, ale wydatki wydatki wydatki, ciekawe ile mi zostanie. Mam nadzieję że Cyryl będzie się zachowywał - przynajmniej jak będziemy mieszkać w 1 namiocie, to nie będę musiała znosić jego spóźnialstwa. O któej byśmy się nie umówili, zawsze się spóźni. Już przestałam sama się spieszyć na czas, przyjeżdżam z 10 minut później, ale i tak zawsze jestem pierwsza. Ja jadę 1,5 h pociągiem, a on nie może wyjść z domu te 10 minut wcześniej.

niedziela, 27 czerwca 2010

Wakacje

Wakacje oficjalnie już się zaczęły, jeszcze jutro wyniki z ostatniego najstraszniejszego egzaminu na filologii, ale wychodzę z założenia: kto miałby niby go zdać, jeśli nie ja. Ja zrobiłam wszystkie zadania, zdążyłam ze wszystkim, a słyszałam ze ludzie niczego nie rozumieli, połowy nie zrobili... więc wnioski nasuwają się same.
Za dwa tygodnie wyjeżdżamy do Czech na festiwal, ale zanim to będzie, czeka mnie ponad tydzień pilnowania pana od remontu łazienki, bo Iwo spierdala na praktyki. Tak zawsze jest, remont w pokoju- ja pilnuję, łazienki- znów ja. Może będzie jakaś obsówa i większa część remontu pokryje się z moim wyjazdem, wtedy...wtedy każą mi zostać w domu :/ Ciekawe jak ludzie którzy pracują radzą sobie z remontami?
Więc odpoczywam, robię to na co nie miałam czasu w ciągu roku szkolnego. Np:

Robię rosyjskie pierożki zwane pielmieni, byłam z siebie niezwykle dumna że mi się chciało, że coś się udało nadające się do jedzenia, no ale tak naprawdę nie wiem czy Cyrylowi smakowały, skoro to była taka ułomna wersja, a nie opcja de luxe od jego babci;/

A dziś pojechaliśmy ze znajomymi nad jakieś jeziorko pod Łomianki. Niby nic, mulasta woda, pokrzywy, komary, ale tak fajnie było, klepnąć się na kocyk, połazić, pogadać. Cisza, spokój, bez żadnego pośpiechu, typowo wakacyjnie. Tak to można pożyć, pojechać sobie pod namiot (no lepiej by było w cywilizację, ale kogo na to stać), siedzieć na ławeczce, grać w badmintona, kąpać się, jeść sobie byle co. Z byle jakiego grilla:

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Advanced Language Practice

Bardzo podobają mi się fotoblogi o warszawie, ile ciekawostek można poznać. Mam parę w obserwowanych, szczególnie jeden o Nowej Pradze jest fajny - bo Cyryl tam mieszka i często bywam - co nie zmieniło faktu że nie wiedziałam jak wygląda orzełek z bramie Dyrekcji PKP. Nawet jużchciałam sama coś opisać o interesujących mnie obiektach, ale Atlas Architektury Warszawy chyba kończy się gdzieś na O, więc ani Wileńskiej, ani Środkowej, Solidarności czy Targowej ni ma.
Jeszcze trochę i będą wakacje, w środę ostatni egzamin, trochę latania po wpisy- albo to oleję i do września.
Wracałam z korków i tak mi się niedobrze zrobiło, nawet jeść mi się odechciało :/ Korki już się kończą, shit fuck bo z nimi kasa. Mam odłożone na Masters Of Rock w Czechach, ale tyle rzeczy bym sobie kupiła...pewnie zamiast fajnych spodni, kiecki etc kupię torebkę na biodra żeby mnie w tych Czechach nie okradli. Chcę po prostu już wsiąść w samochód, pociąg i ujechać gdzieś daleko od problemów, męczącej rodziny, nauki !! Jestem młoda, ładna, ambitna i zdolna (tak mówi Cyryl, pewnie trochę koloryzuje), więc nie będę wyrzutkiem społeczeństwa. Bez sensu, tak sobie żyć z dnia na dzień i czekać i liczyć że ktoś w autobusie czy na ulicy ni z tego czy z owego zaproponuje Ci super robotę :P Może kiedyś wyrosnę. Buu, w przyszłym roku jak nie bede miała więcej korków to pójdę z torbami, rodzice nie będą mnie finansować, bo zgodzili się płacić za lektoraty jednak.
Więc przez całe wakacje będę oglądać Kochane Kłopoty, szlajać się z Cyrylem tu i tam. Mimo szczerych nadziei Iwony, nic a nic się miedzy nami nie psuje :P

sobota, 22 maja 2010

Lublin nie nasz

To tylko cytat pana z taksówki, który na nasze stwierdzenie, że będziemy miło wspominaćLublin, obruszył się.
-Nie wolno wam! Lublin jest mój! - coś w tym jest. Podobało mi się to miasto, byliśmy tam tylko w sumie 32 godziny, ale jest tak różne od Warszawy. O wiele mniejsze, łatwiejsze do ogarnięcia, i ma ten przytulny urok małego miasteczka- którym jednakże nie jest. Atmosfera może łatwo zmylić, co chwilę myślałam ze jesteśmy w Sandomierzu czy Kazimierzu albo Zamościu. Co do Sandomierza, to z całego serialu "Ojciec Mateusz" najbardziej (koło Żmiji na rowerze) podobały mi się plenery: późne lato i Sandomierz, małe domki, przytulne, czyste, zadbane, brukowane ulice, kwiaty na parapetach i tego typu sprawy. W sumie mogłabym mieszkać w takim miejscu. Pewnie nie teraz, ale o ile gdy byłam dzieckiem, panicznie bałam się przeprowadzki, to teraz... nie mam w sąsiedztwie wiecej znajomych niż w innych częściach miasta, nie uważam żeby moja dzielnica była jakaś wyjątkowa. Ma tyle samo plusów i minusów co każda. A taki Lublin...wszystko tańsze, pewnie normalnego człowieka stać na mieszkanie jak trochę się postara, nikt się nie spieszy, o 8:30 nie ma korków ani ludzi spieszących się do pracy. A przecież są wszystkie udogodnienia dużego miasta jak komunikacja, sklepy, urzędy, lekarze. Na dodatek jest ładnie. Są ulice jak w Warszawie, Krakowskie Przedmieście, Okopowa, Racławicka i nawet Ogród Saski. No i tyle. Zresztą nieważne gdzie, z Cyrylem to i na końcu świata!

wtorek, 11 maja 2010

Już kwitną kasztany

2,5 roku temu, w okolicy świąt Bożego Narodzenia, siedziałam z ciotką Joasią w pizzeri Dominium na ulicy Zgody. Jadłyśmy bajecznie dobrą pizzę, chyba z curry i miodem O_O, rozmawiałyśmy o moim życiu. Jioasia mówiła: rzuć tego M, nic z tego nie będzie. Pomyśl o drugich studiach, po tych pierwszych nie będziesz miała pracy. Nie narzekaj tylko że nie masz pieniędzy, ale może idź i zarób?
Trochę to trwało, nic w świecie nie dzieje się od razu i bez przygotowania. Ale melduję wykonanie planu na takim poziomie, jaki aktualnie jest możliwy :) I coś więcej: jestem prawdziwie, autentycznie szczęśliwa. Wcześniej, zawsze było coś (lub wszystko) źle, czekałam w głębokim wewnętrznym poczuciu smutku, braku i nieszczęścia, aż wreszcie zza chmur pokaże się słońce. Oczywiście, teraz też mam na co narzekać, ze plany nie wyszły, że dużo nauki, ale nie opuszcza mnie to ciepło i spokój, bliskość drugiej osoby, szczęście.
I każdemu tego życzę - zamiast szukać ksiącia z bajki, warto rozejrzeć się, tak na maksa sceptycznie poszukać w swoim otoczeniu kogoś do poderwania. Przecież ja tak zrobiłam! Miałam dużo szczęścia, trafiłam najlepiej jak można było. Na miłego, przystojnego, inteligentnego chłopaka, z którym dobrze mi się rozmawia. Który jest delikatny, kochający, troszczy się o mnie. W ciągu roku ani razu się nie kłóciliśmy! ANI RAZU!
I każdemu tego życzę! :)

piątek, 9 kwietnia 2010

What is love? Baby don't hurt me

Sama nie wiem jak nam się to udało, ale - moge już to ogłosić- przeżyliśmy zimę! Udało nam się przetrwać, łażąc po zimnych ulicach i czekając na zaśnieżonych przystankach, jeżdżąc nieogrzewanymi autobusami, chodząc śliskimi chodnikami w za cienkich płaszczach. Choć zimno, ciemno i nie ma gdzie się podziać... udało się, zima jest skończona, nie trzeba bać się już śniegu i mrozu. Jutro sobota, co też jest piękne, ale już dziś nie miałam zajęć akurat, po wczorajszym wyjściu do Parku mogłam więc spokojnie się wyspać, zjeść śniadanie - grzanki, takie jak robił mi na śniadanie Cyryl, ale bez czosnku - i pojechać do biblioteki. W Instytucie, potem BUW, potem znowu, potem Złote Tarasy i na Natolin. Ech, mam dosyć nauki, ile można? I tak jestem takim debilem że jeżeli dostanę mgr z historii sztuki, to będzie czysta obraza i hańba dla tych którym się to nie udało, bo znaczy że mają mózgi muszki owocówki! Jeżeli uda się to mnie.
A dlaczego? Bo gdy potrzebowałam książki o St. Witkiewiczu, na początku oczywiście wpisałam w szukanie: Wyspiański O_O. Potem znalazłam książkę o St. Ignacym Witkiewiczu i zadowolona z siebie zasiadam w BUWie i czytam... kiedy we wstępie przeczytałam o samobójstwie na początku wojny, zauważyłam ogrom mojej porażki. Zamiast o ojcu, czytam o synu <ściana>

Chcę czytać książki, oglądać rosyjskie filmy jak Kopciuszek czy Aleksander Newski, gotować, zajmować się codziennymi sprawami, i mieć trochę rozrywki,a to wszystko jest takie skomplikowane...co możesz, czego nie. Wczoraj w nocy łaziliśmy po ciemnych Polach Mokotowskich, małe choineczki na górce rzucały długie cienie na trawę i brukowaną alejkę, było ciepło, cicho i tak cudownie :D Siedzieliśmy na placu zabaw na drewnianych drabinkach. Zadarłam głowę i popatrzyłam w granatowe niebo, widoczne tylko w przesmykach między obłoczkami, chmurki były ciemno oranżowe od świateł wielkiego miasta. I jak to niebo, nieskończenie dalekie, poczułam się wolna i szczęśliwa. Wszyscy ludzie w Warszawie spali, bawili się, wracali do domu, nikt nawet nie pomyślał o nas na małym placu zabaw gdzieś między drzewami.

(Iwo: Ola też tam była. Nie, nie robiliśmy Tego)

piątek, 19 lutego 2010

Pociąg swobody

Mój blog upada z winy czytelników! Upraszam o komentowanie! Agata tylko jest pod tym względem w miarę porządna, a Antares, Tyśka, Marta, Iwona i Ciotka Joasia? czyli ustawowi odbiorcy ;)) się obijają! Gośka też jeżeli to czyta:P i inni! Bo z pożytkiem dla świata przestanę pisać.

Ostatnio w autobusie podrywał mnie chłopak! Usiadł obok, popukał w ramię i zagadał, na początku myślałam ze skądś go znam albo z kimś mnie pomylił, ale nie. Ja bym się tak nie odważyła, ale gdybym nie byłą tak szczęśliwie zakochana w Cyrylu, to kto wie, pewnie bym się z nim umówiła. Zresztą bardzo przypominał mi z zachowania i trochę z wyglądu chłopaka z którym dawno temu parę razy się spotkałam. Łapał mnie za rękę, bezczelny!!! ale komplementów nie prawił:P W życiu trzeba walczyć o swoje, nie pomijać żadnej okazji. Tamten chłopak nie marnuje żadnej podróży autobusem, i pewnie niedługo któraś się z nim umówi na kawę.
W Walentynki / Cyrylinki ( bo to jego imieninki) byliśmy w Szwejku na kolacji. Pierwszy raz gdy tam byłam, bardzo mi się podobało; ale gdy chodzę z Cyrylem, jest tłoczno, jedzenie niby dobre ale bez rewelacji, a na dodatek miejsca dla palących albo jedyne wolne są w ogródku, gdzie jest chłodnawo. Dzisiaj się wybieramy z nim i Ewą gdzieś na Ząbkowską, nie wiem dokładnie jeszcze gdzie, sporo tam knajpek. Nigdy w nich nie byłam: W oparach absurdu, Po drugiej stronie lustra. A na Wileńskiej koło Cyryla jest Sens Nonsensu:P tam byłam, bardzo sympatycznie. To mały pub taki, jaki wg mnie pub powinien być: wystrój nie odświętny i najnowszy, ale klimatyczny, starawe mebelki, wzorzyste tapety i przyciemnione światło. A nie stoły i ławki z emblematami kompanii piwowarskich. Fajne miejsce to też Zakątek przy Chmielnej, i Cztery Kąty na Hożej bodajże. Bo ja z Cyrylem non stop gdzieś wychodzę- koleżance można powiedzieć: Nie chce mi się, ale z chłopakiem zawsze miło się spotkać, gdzie by to nie było. Masę czasu przesiedzieliśmy w Indeksie, no i w klubach: głównie Club Rock i Neo.
Wczoraj byliśmy na kręglach- nigdy wcześniej w to nie grałam, ale świetna zabawa. Zamiast siedzieć w pubie i smętnie pić piwo, to można rozbudzić w sobie żyłkę współzawodnictwa i trochę się poruszać! Przy okazji robiąc też to co w pubie zwykle. A na Warszawiance wcale nie wychodzi to specjalnie drogo, do poniedziałku do czwartku za 40 zł/ h. Kiedy się na jak ja zniżkę UW, to -20% ;) bardzo mi się to podobało i chętnie powtórzę. Albo bilard. Oczywiście mam zerową praktykę i nie idzie mi za dobrze w żadnej z tych gier, ale to drobiazg. Kręgle jednak fajniejsze od bilarda moim zdaniem.
Cyryl jedzie w góry jednak na krócej, 4-5 dni zamiast tygodnia. I bardzo dobrze.

piątek, 12 lutego 2010

wystawa

Specjalnie dla Marty, recenzja z dwóch wystaw na których wczoraj razem byłyśmy w Zachęcie: Wszystkie stworzenia małe i duże oraz Allan Sekula. Polonia i inne opowieści.
Po pierwsze, jak czytam na stronie Zachęty:

Wystawa rozwija wątek zasygnalizowany podczas prezentacji Ciepło/zimno – Letnia miłość pokazywanej w Zachęcie w 2007 roku, odnoszącej się do miłości, także miłości człowieka do zwierząt. Obecna wystawa koncentruje się wyłącznie na problematyce świata zwierzęcego, różnorodnych jego ujęć oraz na rozmaitych sposobach wizualizacji tego zagadnienia w sztuce. Punktem wyjścia jest chęć przekroczenia idei antropocentryzmu, która sytuuje człowieka w centrum świata jako gatunek uprzywilejowany, o najwyższym statusie ontologicznym.

Nie da się ukryć że człowiek jest na wyższym szczeblu, bo zawsze on jest podmiotem, on tworzy sztukę, czy to o ludziach czy zwierzętach. Jakoś żadnego dzieła słonia czy małpy tam nie było, właściwie szkoda, to byłoby coś nowego, a one czy delfiny też coś tam sobie malują. Może nie mają do tego takiej podbudowy ideologicznej jak Pollock czy Kantor, ale wychodzi tak samo :D



Własnie obejrzałam filmik z malującym słoniem, i o ile te zdjęcia bardzo mnie zaskoczyły, to słoń z filmiku jest po prostu wytresowany.

Filmik


Na wystawie najwięcej było filmów video, więc długo nam zeszło z ich oglądaniem. Miałam wrażenie że większość to uwiecznione na taśmie zwierzęta artystów, koty czy królik. Szkoda że nie było wiecej obiektów, w sumie to co było zostało wyciągnięte gdzieś z piwnic Zachęty, i najłatwiej było to zrobić z filmami. Dobrze że Piramidy Zwierząt nie dali, chociaż by całkiem nieźle pasowała.
O drugiej wystawie nie chce mi się pisać, zdjęcia i video o politycznym zacięciu, nie byłam zachwycona. A potem poszłyśmy do McDonaldsa bo mamy kuponiki zniżkowe do końca lutego :D i był tłusty czwartek, ale taniej i smaczniej wychodzi i tak kebab! Niestety moja ulubiona tortilla ma aż 600 kalorii, i zawsze trzeba na nią długo czekać. Wieczorem byliśmy w Parku, ale nie podobało mi się, za dużo ludzi i kijowa numetalowa muzyka :/

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...