środa, 21 lipca 2010

Wróciła żywa z ojczyzny Jožina z bažin



Urocza morawska mieścina Vizovice, znana ze śliwowicy oraz występowania w tekście słynnego hitu Jožin z bažin. Widziałam mnóstwo trolli, leśnych dziadków, ale do potwora z moczar najbliższe były:Nutrie, mieszkające w rzeczce Lutoninka, oglądane z odległości około 2 metrów. Śmieszne zwierzaczki. W rzeczce spędziliśmy sporą część swojego pobytu, bo z gorąca można było umrzeć. A czeskie piwo słabe, kiepskie i ciepłe ;/ Mieliśmy naprawdę fajną ekipę, w większości faceci z dziewczynami, więc w sumie bardzo rodzinnie. Wszyscy mili, wyluzowani, przyjacielscy, śmiesznie się z nimi spędzało czas. Nawet łażenie daleko do prysznica nie przeszkadzało, bo w upale człowiek się rozpływał. A leżenie w Lutonince z piwem w ręce, i wodą z kaskady lecącą na plecy - poezja!
Cyryl super się zachowywał, opiekował mną, a ja mu robiłam kanapeczki, miałam gotowane jajka, kabanosy, chlebki a'la Vasa z Biedronki. Nie do pomyślenia, ale prawie nikt z ekipy się nie upił, a napewno ja nikogo nie widziałam napitego. Cyryl trzymał klasę, tylko raz piliśmy nie-piwo, whisky, ale w 10 osób 1 butelkę= nic. Ludzie z którymi był i w zeszłym roku, przecierali oczy ze zdziwienia, bo wtedy łaził z piwem przyrośniętym do ręki i wstawał już pijany rano.
Jęsli chodzi o zestaw koncertowy, to szkoda że w tym roku nie grało to co w 2009 - Blind Guardian, Stratovarius, Nightwish, Avantasia, Europe... a był kiepski Manowar (na żywo było straszni, Joey di Maio zwłaszcza) Tarja też kaszana, ale Sabaton(Warszawo walcz!!!), Gamma Ray, Metalforce, Primal Fear, Accept, Doro!!! byli absolutnie zajebiści. Na koncertach w południe było tak gorąco, że koleś z obsługi polewał ludzi wężem, w tym mnie prosto w dekolt dwa razy- ale co to była za cudowna ulga. No i Lodova Trist, wymieszany sok owocowy z drobno pokruszonym lodem, zwana też jako "Orgazm"= trzymasz dziewczynę godzinę na słońcu, potem jej to kupujesz i już :D Dodam jeszcze że w Czechach nie ugryzł mnie ani jeden komar!! Ostatni koło Bielsko-Białej zdążył.

piątek, 9 lipca 2010

Sezon remontowy



Spektakularny widok mojej łazienki w poniedziałek. Destrukcja postąpiła zaskakująco szybko, i już nie ma powrotu! Poprzednia wersja łazienki - na miarę skromnych możliwości zadbana i czysta, nie uchroniła się przed kamieniem na kafelkach, czarnym grzybkiem pod silikonem, rdzą na kranach, pęknięciami na płytkach. Wygłosiłam kiedyśnawet (podpowiadzianą przez Iwonę kwestię) że nie brzydzimy się tam myć, tylko dlatego bo jest nasza ;)) i za karę musiałam ją całą szorować. Nie było czego ratować, tylko wyrzucić w drzazgi i postawić na nowo.
Na razie tyle widać, dziś zyskała też kaloryfer i wannę (nowy egzemplarz, bo pierwszy kupiony pan Rysio przewiercił :P ale udało się mu oszukać market budowlany i przyjęli zwrot). Bardzo mi się podoba efekt, końcowy będzie jeszcze lepszy - jeżeli uda nam się przekonać rodziców, żeby nie kupowali reszty wyposażenia (wieszaki, kosz na pranie) takich samych jak były, tylko nowych. Ale to najłatwiej wymienić.
W domu straszny kurz i pył, nie można wywietrzyć, bo na zewnątrz remont elewacji (dumnie to brzmi)
. Ja 3 razy myłam się u znajomych, a reszta dzielnie w misce ;))

W środę wyjazd na Masters of Rock w Czechach, mam odłożoną już kasę, ale wydatki wydatki wydatki, ciekawe ile mi zostanie. Mam nadzieję że Cyryl będzie się zachowywał - przynajmniej jak będziemy mieszkać w 1 namiocie, to nie będę musiała znosić jego spóźnialstwa. O któej byśmy się nie umówili, zawsze się spóźni. Już przestałam sama się spieszyć na czas, przyjeżdżam z 10 minut później, ale i tak zawsze jestem pierwsza. Ja jadę 1,5 h pociągiem, a on nie może wyjść z domu te 10 minut wcześniej.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...