niedziela, 18 grudnia 2011

Kardamon i cynamon

Śmieszne nazwy. Byłam przekonana że przyprawa w takich ładnych gwiazdkach to kardamon właśnie, a to anyż... smakuje koprem włoskim, a może na odwrót? Skandynawskie bułeczki, które z jednej strony są podobne do szwedzkich kannelbulle, a z drugiej - może nawet bardziej - do fińskich korvapuusti, stały się naszą bożonarodzeniową specjalnością, właśnie upiekłam ich prawie 40. Zdjęcie nie jest mistrzostwem fotografii spożywczej, jaką możecie oglądać na www.mojewypieki.blox.pl , ale to maximum starego lumixa. Przy dziennym świetle, ze statywem photoshopem i tak dalej byłoby lepiej, ale chyba i tak ślinka może pociec. Bułka na pierwszym planie jest posypana cukrem perlistym, a inne są z cytrynowym lukrem. Wystające owoce to żurawiny, a płatków migdałów ze środka nie widać. No i oczywiście kardamon cynamon. Opanowałam jeszcze rożki z ciasta francuskiego z jabłkiem (niebo w gębie!) i kruche ciasteczka, ale one są tylko dobre. Natomiast Iwona wykonała dziś śledzie matjasy z brzoskwiniami, koperkiem i czosnkiem. Również bardzo dobre, ale bardzo słone. Cóż za pokarmowa orgia! Na dodatek Redd's wypuścił limitowaną świąteczną wersję żurawinową, która, w połączeniu z 3 innymi piwami doprowadziła mnie do Zejścia w Cafe Przejście ... spokojnie, nic się nie stało, pospałam na fotelu z pół godzinki (nie wiem czy spałam czy siedziałam tylko, słyszałam muzykę "Wherever I may roam" "I wish I had an angel" , ale powstanie było ponad moje siły). Potem zmartwychwstałam świeża i wesoła, ale za to Cyryl odpokutował dziś rano na kacu te piwa, które wypił kiedy ja "odpoczywałam" :P
Książki od magisterki powoli odpływają do biblioteki, napływają książki do licencjatu, co za ciężkie to życie... i tak jak skończę studia to nie znajdę pracy na etat (żebym jakąkolwiek miała) i o kant stołu to potłuc...
A tak mnie naszło na robienie zdjęć...to jest już bez lampy błyskowej, zdecydowanie potrzebowałoby opcji 'sharpen' w PS. Sympatyczny małysz (ros.) na kankach (ros.) z ulybką (ros.) a za nim żółty slowar (ros.) języka rosyjskiego ofkors. Jakbyście zobaczyli co użyłam w charakterze statywu - teczki opartej o komputer + samowyzwalacz żeby ręka nie drgnęła. I nawet jest jaka taka ostrość.
I mamy w tym roku stroik świąteczny! Nie jest aż taki piękny żeby go fotografować, dodaliśmy trochę od siebie, plasterki suszonej pomarańczy, kotka z piernika, bałwana na patyku, więc dosyć to kiczowate ;) w kuchni stoją czekoladowe miśki Lindta - pewnie są tak samo smaczne jak zające :) muszę kupić jakieś czekolady dzieciakom z korków. Jednej bym kupiła nawet takiego miśka, bo bardzo ją lubię, ale drugiej...jej czekolada zdecydowanie jest niepolecana, a solidna dawka ćwiczeń! Jak całej tej rodzince. Ale płacą i bliziutko mieszkają, więc się cieszę.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Pieczarkowe niebo


Teraz trochę zmieniło kolor i na dodatek leje! ale jak :/ odechciało mi się iść na rosyjski (a są to moje ulubione zajęcia!), a nogi mam nadal mokre. A czemu niebo pieczarkowe? Całe życie byłam przekonana, że nie ma takiego koloru, ale jednak - sukienka obok jest w takim właśnie odcieniu. A ja kupiłam wczoraj taką samą, ale - trzymając się warzywnej frazeologii, w kolorze czerwono-kapuścianym. Po polsku to będzie fiolet, a sukienkę kosztującą 120 zł nabyłam za 56! A byłam przekonana że ta karta klubowa Orsaya to do niczego się nie przyda. Mam jeszcze jeden kupon bożonarodzeniowy -20%, więc jeżeli ktoś ma coś upatrzonego w Orsayu, to mogę ewentualnie się podzielić, bo sama chyba nic nie dobiorę sobie. Miałam taki ładny kołnierzyk z czarnej koronki od Maćkababci, chciałam go sobie przyczepić, ale teraz nie mam pojęcia, gdzie on jest. A pamiętam że ostatnio go przekładałam, i to w takie miejsce żeby wiedzieć... Napewno się znajdzie:P jak inna rzecz się zgubi i jej będę szukać. Pasowałaby mi do tego ( i wielu innych rzeczy) futrzana mini-kamizelka, ale jedyne które teraz są w sklepach mają ściągacze :/ blee.
Zakończyłam swój plan minimum poszukiwania liceum na praktyki. Miałam iść do 3 na Ursynowie i byłam :) nawet pytałam się matki Maćka, ale okazała się wybitnie nie pomocna (tzn nie udało jej się nic załatwić, chyba próbowała). W Przymierzu Rodzin: "mamy tylko 5 klas w LO, pani zostawi telefon, zadzwonię" oczywiście nikt nie zadzwonił. Na Hawajską do społecznego fatygowałam się aż 3 razy, bo a to rekolekcje, a to nie ma tych nauczycielek, żeby usłyszeć : Nie. Więc poszłam do swojego old liceum :P tam elektroniczny zamek w drzwiach, zeszyt osób wchodzących, pani dyrektor zajęta piciem herbaty. I się spóźniłam, już przyjęli jakąś studentkę, ale mam się dowiadywać. Smiesznie było zobaczyć swoje stare liceum, Jakby nie było, bardzo je lubiłam. Jak nie tam (a pewnie nie) to nie mam pomysłów, i odpuszczam na razie. Tak mnie to stresowało, że w ramach terapii musiałam kupić tusz do rzęs, piling, kawę w coffee heaven i gazetę. No i sukienkę. Dla osób nie w temacie: jestem liczykrupą i zanim wydam złotówkę, obejrzę ją ze wszystkich stron, a potem odłożę i tak do portfela :D

czwartek, 24 listopada 2011

O wszystkim i o niczym

Это просто-на-просто какой-то ужас! Я убью Кирилла! Денег не дарить, жарких слов не говорит!
Czyli jak zwykle. Może zacznę od mgr...napisałam ją, promotor sprawdził, teraz leży sobie gdzieś odłogiem, poprawiam błędy już od trzech tygodni, czyli tak naprawdę to tego nie robię. Nie byłam w biblio sprawdzić przypisów, zrobić bibliografii, heh. Nie mam czasu, albo serca. W sumie nie wyznaczałam sobie żadnego mniej czy bardziej realnego terminu. W weekend zrobię co mogę. Nie lubię takich rozgrzebanych spraw, co się za mną ciągną jak smród po gaciach! Wszystko trzeba pozałatwiać i uciąć jedną stanowczą kreską, a na razie udało mi się tylko zlikwidować stare konto :p wyjąć kasę, musiałam 12 zł dopłacić! A tyle tego jest... lekarze, dentyści, uczelnia, głupie zaświadczenie z głupiej Zachęty - jeszcze nie dali!
A praca idzie jak po grudzie. Jednak ktoś się zorientował że "mam mgliste pojęcie o angielskim" a może po prostu włamał się na mojego bloga i to tu przeczytał? I z dwóch grup w firmie została mi jedna... moja duma została zraniona, ale już się otrzepałam z gnoju ;)
Z Cyrylem/zawodowo Kiriłłem też bez rewelacji. Byliśmy na Sputniku na filmie, ale chyba nikogo on nie zachwycił, ja byłam zła, bo Cyryl wcześniej zabalował tak, że wyszedł na imprezę w piątek wieczorem, wrócił w sobotę wieczorem. Jak on się zachowuje! Jak myśli że picie wódki z jego znajomymi jaskiniowcami jest dla mnie świetną rozrywką, to trochę minął się z prawdą. Tym bardziej że doświadczyłam jego zachowań po pijaku i mi wystarczy. A tłumaczenie: przecież wiedziałaś jaki jestem - może sobie wsadzić w żopu! Wisi mi 100zł, ostatnio musiałam mu kupić papierosy etc. a jak coś bąknę, że może by oddał - to taki urażony jakby przy cnotce wspomnieć o ruchaniu! W piątek jedzie do Krakowa na jakiś koncert zespołu, który już dwa razy widział! I jeszcze mnie obwinia, że zapomniałam, bo chciałam iść z nim w ten piątek do kina i nawet mam już dla siebie bilet- dyżurowałam na Sputniku. Ja nawet chciałam jechać do Krakowa z nim(nie z powodu koncertu Gama Raya oczywiście...) ale byłabym w stanie się poświęcić, akurat jest tam wystawa Turnera, byłoby fajnie na weekend.
Ale - nie! Bo w sobotę w Warszawie koncert Iced Earth, na który Cyrylek też chciał iść, więc od razu wraca! Pozłorzeczyłam, dałam spokój. Teraz jednak na koncert w Wawie nie idzie, ale trochę za późno to stwierdził.
Zdecydowanie nie jestem zachwycona jego zachowaniem. Jeżeli woli kolegę Zbysia ode mnie, to trudno!
Akurat napisałam do Zachęty, wysłali mi to zaświadczenie jakimi to cnotami się nie wsławiłam (brednie, wg Mariusza Wilka "klukwy rozłożyste"), i co, mam sobie je sama wydrukować? :P

sobota, 5 listopada 2011

Dzieci Stalina


Do kupienia tej książki nakłoniła mnie reklama na stacji metra: Dzieci Stalina. Trzy pokolenia miłości i wojny, biograficzna i tak dalej. Na fali mojej miłości do wszystkiego co rosyjskie, kupiłam ją. Książka mnie nie zawiodła, obfituje w dramatyczne historie ludzi doświadczonych wojną i sowieckim reżimem, opisuje też bohaterów zdolnych przeżyć w tak niebezpiecznych czasach. Rodzinne tragedie i zwroty akcji to jedno, ale głównym motywem książki miała być wielka miłość Rosjanki i Anglika, który pojawił się w Moskwie na wymianie studenckiej. I tu zaczynają się schody. Autor książki opisywał historię życia swoich rodziców, którym głównym akcentem jest dążenie do umożliwienia Ludmile opuszczenie ZSRR, oczywiście jest to praktycznie niemożliwe. Szereg niepowodzeń, straconych nadziei i raz po raz podejmowanej na nowo walki przerywają jedynie sporadyczne spotkanie młodej pary (raz na kilka lat). Podczas lektury miałam nieustanne wrażenie, że młodego Anglika pasjonuje sama walka z systemem, próba osiągnięcia niemożliwego, a miłość do Ludmiły jest tylko dodatkiem, bo w trudnej sytuacji nie mieli szansy poznać i pokochać się tak naprawdę.
Dla osób szukających autentycznego świadectwa życia w Związku Radzieckim jest to doskonałą książka, tak samo dla miłośników wartkiej akcji. Przeplatanie się wspomnień o ojcu i własnych doświadczeń syna z życia w post-radzieckiej Rosji czyni książkę interesującą pozycją dla rusofilów takich jak ja. Ale jeżeli macie zamiar szukać tam "trzech pokoleń wielkiej miłości", to radzę szukać dalej.

niedziela, 30 października 2011

Dezyderaty


Chyba już wystarczy tego powiewania manifestu Iwony na głównym miejscu. Ja nienawidzę mlaskających dziadów w autobusach, didżejów bez słuchawek - też w autobusach, ludzi plujacych na chodnik, tych co wyrzucają całe pół bochenka chleba pod śmietnik aby pterodaktyle czy inne zębacze się posiliły, bo gołąbek nie ugryzie przecież. Nie cierpię sąsiadów z góry, dołu i jednego boku, dzieci w autobusach i wielu, wielu innych. Drechów z Pragi palących fajki na progu autobusu!!!
I co można poradzić. Marek Kondrat proponuje kredyt i zmianę mieszkania. Na niektóre rzeczy można nie patrzeć, ale to nie neguje ich obecności. Ostatnio strasznie nerwowa się zrobiłam, wszystko i wszyscy mnie wkurzają! Staram się z tym walczyć i być kwiatem lotosu na pierdolonej tafli jeziora xD

A tam na górze kolejna część mojego panieńskiego posagu. Mam już patelnię, trzepaczkę, takie do krojenia sera, tą tarkę i praskę do ziemniaków :D Może wreszcie następny razem kupię pościel ;) choć się nigdzie nie wyprowadzam na razie. Ale to miła perspektywa :D

czwartek, 13 października 2011

We can work it out

Auuua, kot Ravic tak mnie pogładził pazurami, że mam plecy przeorane jakby się widłami chciała podrapać. Wiec pazury zostały ścięte, a użycie nowatorskiej metody uspokajania kota czyni ten zabieg bezbolesnym. Co prawda, tylko dla mnie :) a kocia duma cierpi nadal.
jak się wrzucało filmy? Trudno film .
Wstałam o 6:20 lepiej niż wczoraj, 6:00. Do pracy rodacy zaczęłam uczyć angielskiego w firmie. Od początku była przerażona tą idea ale gdy godzina 0 była jeszcze odległa w czasie, mogłam się nier stresować. W niedzielę przyszedł stres (sorki za błedy interpunkcyjne i literówki, klawiatura mi nie bangla i nie chce i się z nią walczyć) usiałam cos z tym zrobi i poszłam do fryzjera do pani Izy na Lasku Brzozowym. Tam się zrelaksowalam :) ktos ci(mi) myje głowe i o czyms nawija, a ty (ja) sobie leżysz, i myślisz ze jednak to inni ( o których nawija pani fryzjerka czy gada z inną klientką) mają gorzej. Obczaiłam miejsce swojej przyszłej pracy, tj. biurowie Natpoll na Migdałowej dwa razy drogę do niego też. Jak tylko usłyszałam że ta firma jest gdzieś na Migdałowej, od razu o tym pomyślałam. Najpierw się nawet ucieszyłam, potem przestraszyłam, jak się okazało że to naprawdę tam.

Kilometr i 300 metrów, idealny spacerek z rana. W mieszanych emocjach dotrwałam do tej środy, powiedziałam sobie: będzie źle, uciekniesz! (W Zachęcie czułam chęć ucieczki i szkoda że jej nie zrealizowałam). No ale jakoś dotarłam przed tą 7:30, jakoś szybko to poszło i zanim się nie zorientowałam, już prowadziłam lekcję! Nie uciekłam, nie popłakałam się, wyszło chyba dobrze i co najważniejsze dobrze się czułam.
Cyryl natomiast zaczął pracę z prawdziwego zdarzenia, co prawda, w tych brzydkich barakach na Batorego koło Pola Mokotowskiego. On ma 3/5 etatu i pensję za którą można kupić nie tylko waciki.
A ja o 13 czuję się jakbym tonę węgla przerzuciła z rana :P

poniedziałek, 26 września 2011

Gwizdały my, oj!




Dożynki prezydenckie tradycyjnie odbywają się w Spale, a dożynki u Władcy odbywają się w Gwizdałach pod Łochowem. Ponieważ nie pisze tej notki sama, tylko ze swoim nowym przyjacielem, zajączko-jelonkiem na palcu, trochę mi ciężko. Zająca udało mi się kupić w 3. Divie, a był tylko rozmiar największy i najmniejszy, kupiłam za duży i tylko na palec wskazywalec się nadaje. Duży jest i ciąży. Ale do dzieła!
Dożynki miały odbyć się tydzień wcześniej niż 10-13 września, ale pokemony zasiały ferment i nie pojechałyśmy, a tak Iwona nie mogła bo wybywała do Karpacza, i zestaw był taki sam jak rok temu: Gosława, Sylwia, Marta i ja. No i Franciszka, samica psa rasy labrador. Już na początku kłody pod nogi, szczęśliwie zmieściłyśmy się w Chevrolecie Aveo w 5 z bagażami i grillem elektrycznym, ale utknęłyśmy w korkach koło Marek, i nawet hot dog ze Statoila, pływający w majonezie, nie uratował sytuacji, która stała się jeszcze bardziej napięta, gdy po odstawieniu psa pojechałyśmy do Biedronki po niezbędne produkty spożywcze. Na miejscu, pomimo tabliczki: Biedronka zaprasza, ujrzałyśmy zbliżony widok (słońce świeciło, cała różnica) Widok
Całe przedsięwzięcie pod znakiem zapytania! Jak mamy grillować 4 dni produkty z biedronki, skoro nie ma biedronki!? Hamburgerów, kurczaków w panierce, bagietek czosnkowych, i piwa w ilościach hurtowych? Gosława zła jak osa zarządziła, że jedziemy do najbliższej biedry, która znajdowała się w ... Wyszkowie, 17 km dalej.
Po wszystkich zakupowych perypetiach, odwiedzeniu Biedronki i 3 innych sklepów, udało nam się dotrzeć na działkę ze skromną ilością 48 piw i kilogramami mięsa. I zaczął się zwykły program rozrywkowy, trwający przez 3 kolejne dni: grill, piwko, rzeczka, piwko, grill. Pogoda była udana, słoneczko, nie padało, za to komary tak gryzły, że echo swędzenia prześladuje mnie 2 tygodnie po powrocie! Oczywiście, najlepiej piwo wchodziło Gosławie, i najpierw zepsuła ludziom z ośrodka Koszelanka wesele mówiąc że jesteśmy w żałobie po psie, którego trzeba będzie uśpić, bo pogryzł/ zagryzł brata (a prowadziłyśmy tego psa ze sobą, więc nie wiem co ludzie mogli pomyśleć). Później zresztą notorycznie wyrzucałyśmy śmieci na terenie tego ośrodka. Następnego dnia Gosława płakała za Gizmem, że co by było gdyby go nie było! Ale jest, więc co płacze! Dodam że Gizmo jest niebieskim rosyjskim arystokratą, kosztującym tyle co odszkodowanie za wgnieciony samochód. I mógł paść ofiarą zaczadzenia, ale szczęśliwie nie było go w łazience gdy Gosława, z własnej winy palacza, uległa zaczadzeniu
Ja zachowywałam się wzorowo, wypiłam więcej piw tylko jak oglądałyśmy horror Naznaczony, jakbym nie piła jednego za drugim to bym padła ze strachu, a tak śmiałyśmy się z napisów "Bend to nieznacznie" i "taśma chirurgiczna" (przyp. autor: bend znaczy zgiąć, a jak ktoś nie zna takich słów, to po co tłumaczy film, a taśma chirurgiczna nie istnieje). Ale i tak nie spało mi się za dobrze, pewnie jakaś żyła wodna czy piwna ;)




Zapoznałyśmy się też z fauną i florą Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Zdjęć poszczególnych grzybów zamieszczać nie będę, tylko najciekawsze okazy. Był też wielki żuk biegacz, wiewiórka, sójka i dwie sarenki i takie tam.



środa, 21 września 2011

Zniechęta w Zachęcie






3.09
Przyszłam i od razu chciałam wyjść. Ciemno - nikogo, głucho - gdzie iść?
Ciekawe czy babka która ze mną rozmawiała zauważyła że jestem przerażona jak cielak w rzeźni?
Zdjęłam zegarek żeby nie sprawdzać co 5 sekund która godzina.
W domu od rana lub od wieczora wkurw, ojciec pyta jak mgr... mam przecież miesiąc! Iwona wróciła o 23, rzuca się po domu jak Żyd po pustym sklepie, spać nie daje, potem sama się wierci, mnie denerwuje... Rano to samo, spać nie dają, każą gotować jakiegoś kurczaka z cukinią, co mnie to obchodzi!
Teraz czujęsięjak idiotka z tymi ankietami i konkursami. Ciekaw która godzina. Obstawiam 12:30. O, 12:42.
A teraz przyszedł tatuś z córeczkami, które pewnie oglądają więcej wystaw niż ja, trzeba było przynieść krzyżówkę.
Chce mi się jeść, ale to jak będzie pusto, z nudów piję wodę, ale co z siku potem? Lepiej nie.
(...)
4.09
Ja pierdolę, z kończenia tego gówna dziś zrobiły się jeszcze dwa dni! Miałam dosyć, skończyłam tą rozmowę przez tel i stopniowo było mi coraz gorzej i się tak pobeczałam! Płakałam i płakałam, choć nie było powodu i było tak beznadziejnie. A jak przyszedł Cyryl, poszliśmy pod koncert Sabatonu, to było jeszcze gorzej. Więc jak na razie jestem antyzadowolona. Jakby nie ten dyżur, to nie byłoby kłótni z Cyrylem też. Bo pokłóciliśmy się o to, że ja chciałam sobie już iść, a on zostać, jak zwykle. No i spaliśmy u niego pierwszy raz w oddzielnych łóżkach. Naprawdę mnie fkurzył, ja nie chcę żeby tak wyglądały nasze wyjścia. Chyba trzeba po prostu nie wychodzić razem na imprezy. Nie potrafię być taka beztroska, ja liczę pieniądze, oszczędzam swoje zdrowie, spieszę się i chcę się wyspać, albo marznę. Nie potrafię i nie chcę! A teraz...nie chcę jechać do niego, ale do domu też nie. Ale im dłużej unikam rodziny, tym bardziej obcowanie z nimi mnie przytłacza ostatnio, nie mogę znaleźć wspólnego języka.
15:40 Szybciej jakoś dziś to zleciało, ale jakiś facet chciał mi tłumaczyć swoją spiskową teoriędziejów, polityki, sztuki, chyba rąbnięty jakiś, więc udałam że film oglądam.
(...)
6 dyżurów później
21.09 16:00 mam nadzieję , tzn tak będzie - że to ostatni dzień tu. To nie praktyki, tylko wolontariat!!! I jakiś huk straszny! Jakieś ryki!
16:22 mogłabym do tych głośników podłączyć iPada i zrobić impreskę.
Już szybko, koniec, tramwaj nr 4, pierścionek z zajączkiem/sarenką i Cyryl, i Castle nowy sezon! O ile nie zadzwoni że nie :/ 8 dni na mgr, szczególnie ostatni rozdział jest słaby, a jest najważniejszy. I w sumie cała praca jest o niczym. Pasuje do mnie, jej tryb powstania i wszystko. Mam 70 str.
Podobno czas nie istnieje, więc zdjęłam zegarek.
17:00 Cyryl zadzwonił i odwołał. Skąd ja to wiedziałam. Po raz który tak się dzieje. Nie odezwę się teraz. Bym się popłakała gdybym mogła. I mam ochotę stąd wyjść. Jak jemu nie zależy, to czemu ma zależeć mi!? Rozumiem że studia, projekt, ale nie wiedział o tym wcześniej? Ciekawe która. 17:20 I think.
17:45 what a nice surprise! Ja mam mgr na głowie, a nie Cyryla! I Tap Madl.
18:00 I co, mam się z nim spotkać jutro? Nawet nie mam ochoty bo cały entuzjazm zgasł.
18:20 Jakoś będzie musiał mi to wynagrodzić.
18:41 Nawet nie jestem bardzo głodna, bo kanapka mi nie smakowała. Słona.
19:15 Ostatnie 15 min. Powinnam potem jechać do Cyryla, ale dupa blada :/

piątek, 16 września 2011

Alejandro

Ten uroczy dżentelmen na ukradzionym z sieci zdjęciu to turkuć podjadek, jeden z największych owadów w Polsce. A czemu się pojawia na tym zacnym blogu? A bo jego pobratymiec odwiedził nas na działce Gosławy w Gwizdałach. A po tym wyjeździe noga mnie swędzi, coś musiało mnie ugryźć, zaraz umrę! Ale chyba nie Alejandro, tak go nazwałyśmy, bo nie wiem czemu złapałyśmy go w szklankę i siedział w zamknięciu całą noc. I nie zjadł chleba ani kiełbasy, choć wydawało mi się ze skoro je korzonki i dżdżownice, to takie menu mu podpasuje.
Gosławie jeszcze nie udało się wysłać zdjęć, więc pełna fotorelacja później. Relacja z zachęty też się pojawi, zapisuję moje uwagi w kajecie, na koniec może je zamieszczę. AAA, odgryzę sobie tą nogę!


piątek, 19 sierpnia 2011

Gniade komarrry

Jakaś epidemia komarów, gryzą codziennie, wszędzie, jestem jednym wielkim bąblem, pachnę OFFem na kilometr i tak wiele z tego nie wynika. I obserwujęje w ciekawym momencie ich życia- pod koniec:D A jak nie jestem gryziona to siedzę w domu, czytam książki białych czy czarnych masajek lub Danielle Steel, i trochę piszę To-czego-nazwy-nie-wolno-wymawiać. A dobrze byłoby to też skończyć. Trochę motywuje mnie myśl, ze może na jakiś prezencik zasłużę, ale chociaż w porównaniu (wg mnie ofkors) z innymi uczelniami to tylko na UW (PW, SGH może też) Naprawdę się pisze magisterkę, a nie przepisuje internet - to pewnie nie dostanę drobnej sumy pieniędzy za którą można kupić robocik Kitchen Aid <3 Pewnie już nigdzie nie wyjadę, choć bym chciała gdzieś z Cyrylem. On też by chciał, ale z pieniążkami krucho. A kto nie ma miedzi-ten w domu siedzi. Może kiedyś wreszcie zrealizuję swoje marzenie i napiszę książkę i będę miała kasy tyle co Rick Castle ( z serialu Castle)? Ale jaka to miałaby być książka? Pewnie romans, ale nie głupia naiwna szmira w stylu Danielle Steel których tyle czytam, tylko coś jak ja - dowcipne, lekkie, pastelowe, czasami poważne, depresyjne i ponure jak cmentarz w noc listopadową! Okraszone filozoficznymi wywodami, poetycznymi wstawkami. Jak letni ogród - ale nie książka Pauliny Simmons Letni Ogród, never!! Może trochę z fantasy - wróżki z motylimi skrzydłami pasują do ogrodów:) albo gąsienice zawisaka tawulca i ich ładne kupki - kolejne moje zainteresowanie, koty, ptaki i robaki.
Czemu mnie naszło na tą książkę? Kiedyś, dawno dawno temu zanim jeszcze chodziłam z Cyrylem (parę godzin zanim chodziłam) on powiedział mi ze jego marzeniem jest polecieć w Kosmos! Takiego Cyryla pokochałam, wesołego chłopaka bujającego w gwiazdach i sputnikach ;) No i mnie zapytał jakie jest moje marzenie. To ja, niezbyt kreatywnie, ale za to bardzo przyziemnie wydukałam: Dom, rodzina, dzieci... To nie jest takie oczywiste. Nie każdy z Was (jeżeli są tam jacyś Wy) będzie to miał. Teraz bym powiedziała: napisać książkę! To przynajmniej nie brzmi tak luzersko ;) nawet niedługo może się to marzenie spełnić, tylko książka będzie miałą taki sam tytuł jak wielu tysięcy innych: Praca Magisterska.

Aha, i podoba mi się nowa płyta Dody i chcę ją kupić!

wtorek, 19 lipca 2011

Wróćmy nad jeziora...





Na Mazurach było super! Tak zielono i świeżo i piękne jezioro, była ładna pogoda prawie cały czas. Ośrodek był też bardzo fajny, duży, z placem zabaw i boiskiem (nie żebyśmy z niego korzystały) z knajpką i przystanią, pomostem i kąpieliskiem dla dzieci dla mnie. Miałyśmy domek na samym końcu, ale koło nas miała domek rodzinka słuchająca disco polo non stop, co "trochę" mnie wkurzało. Domek był strasznie ciemny, bo drzewa zasłaniały światło a pokemony zajęły ładniejszy pokoik, a my zostałyśmy w tym przechodnim.
Prawie codziennie przed południem szłyśmy nad jezioro, później lub wcześniej jechałyśmy do Biedronki po zapasy na grilla. Po jeziorze czas na obiad z grilla - kurczaki, kiełbaski, bagietki, hamburgery, pieczarki, boczusie, kaszanki :) i znowu nad jezioro, wieczorem grill i film czy gry. Z małymi odstępstwami jak wycieczki do miasta, choć dopiero w połowie wyjazdu odkryłyśmy prawdziwie turystyczną część Ruciane, bo wcześniej znałyśmy tylko Nidę. Byłyśmy na kajakach i rowerze wodnym. A wszystko to okraszone puszkami piwa Leżajsk! Mocniejszy alkohol piłyśmy tylko raz, jakiś norweski aquavit z kolą. Wstawiłyśmy się z Martą, pośmiałyśmy, potem po północy poszliśmy łowić raki ;) Nic z tego nie wyszło i przestawiłyśmy się na ognisko które rozpaliłyśmy bez żadnej zapałki (bo się żarzyło) a potem podrywał nas chłopak, którego wyśmiałyśmy jak powiedział ile ma lat (21). Później oglądałyśmy wspaniałe filmy jak Ludzka Stonoga i Polowanie na Czarownice o_O i poszłyśmy oglądać wschód słońca, ale nic nie było widać. Wieczorami grałyśmy w Jengę, na pomoście w karty, pływałyśmy na moim dmuchanym kółku.
Raz pojechałyśmy do Mrągowa, chyba dlatego że jest to ojczyzna kolegi Iwony, ale nie było tam nic zbyt ciekawego. Tylko raz jadłyśmy rybę i była bardzo dobra.
A drugiego dnia zacięłam się super ostrym nożem zabójcą w paluszek i chodziłam z plastrem all time. Wszystkie my - Gośka aka Grubaska, Marta aka Dresiara, Iwona aka Ciężarna i ja czyli Weronika "Ruska" będziemy tęsknić za naszym jeziorem Nidzkim!




niedziela, 26 czerwca 2011

Zalas lapas!

Kryptonim naszego wyjazdu na Mazury jest po łotewsku i znaczy 'zielony liść' , może się z pozoru wydawać to bez sensu, ale w notatniku tej firmy powstawały zręby tego przedsięwzięcia.I mój blog ma posłużyć jako przenośna i interaktywna lista rzeczy do wzięcia, coby nikt o niczym nie zapomniał. A jeżeli ktoś wpadnie na pomysł, co może być czterem panienkom niezbędne na Mazurach, niech też pisze.


  • kostiumy

  • karty do gry / myslałam też o Jendze, jakby Gosława przywiozła, opcjonalnie

  • aparat fotograficzny

  • druciane kółeczko?? nie mogę odczytać, to Marta pisała. A, dmuchane!

  • badminton - ale kto?

  • muza głośniki ♫

  • fiprex o_O stoperan, leki, nici, opatrunki, kroplówka z glukozą??

  • rękawiczki gumowe do chowania zwłok

  • "od pana Andrzeja/ Kasi"

  • PROSTOWNICA

  • papier toaletowy

  • ręczniki plażowe

  • gromnice....?

  • od komarów

  • maszynka do fajków

  • opiekacz do kanapek

  • naczynia dla każdego, płyn do zmywania, ściereczka

poniedziałek, 13 czerwca 2011

A posteriori - druga rocznica

Parę rzeczy domaga się klaryfikacji. Mimo może i negatywnego zabarwienia moich ostatnich notek, bardzo kocham Cyryla i to się nie zmianiło. Tymniemniej, przez 2 lata naszego związku pewne rzeczy wyewoluowały. I tak nie jestem zapatrzona już jak cielę, widzę jego wadki i wady. Choć niektórych może to zdziwi, nie mam ochoty na figle na jeży czy kamieniu, ani nawet już w krzakach, na szafce etc. Proszę więc pochylić głowę nad Cyrylem, który jest młodszy i ma ochotę :P

Co do narzekania na lokum - narzekam, bo jestem z Polski. Oczywiście bardzo się cieszę że w ogóle moge do niego wpadać, ale: dajcie kurze grzędę, jeszcze wyżej siędę.

W rocznicę Cyryl się spóźnił, przynosząc ze sobą kwiecie jak z wiejskiego wesela i poszliśmy na Kopę Cwila na Ewę Farnę. Po powrocie otworzyliśmy lichego ruskiego szampana, który pochodził chyba z Lichenia, ale i tak było sympatycznie. Gdyby nie to, że gdzieś była imprezka i dum-dum-dum do białego rana. A rodzina raczyła mnie poinformować że w niedzielę nie wracają, to i Cyryl do poniedziałku (czyli dziś ) został. Znowu się nie wyspał, bo od 7:30 rano zrywali terakotę z balkonów:P i się wkurzył.

Dzisiaj byłam też na rozmowie w sprawie praktyk w Zachęcie, wydaje mi się że zrobiłam dobre wrażenie, byłam zainteresowana, kompetentna etc. Tylko niepotrzebnie się wygadałam że sztuka współczesna nie jest moim hobby i że ostatni raz w Zachęcie byłam 1,5 roku temu - ale co miałam powiedzieć jak pytali :P W sumie też pierwsze moje wrażenie jak weszłam do tej częsci biurowej było raczej negatywne, a kobietki które ze mną rozmawiały: jedna taka ciepła klucha uśmiechnięta w kucyku i okularkach, druga starsza, bardziej żylasta i do rzeczy.

środa, 1 czerwca 2011

Dzień Dziecka

xCóż, wyjazd do Zakopanego był - fajny, odświeżający, potrzebny - i się skończył bardzo szybko, bo i krótki był. Tu już sesja, a na SGGW Ursynalia, słychać muzykę aż u mnie. Podjęłam decyzję, postanowiłam że w lato bedę chodzić tylko w szortach i spódnicach/sukienkach. Przyda się moja kolekcja damskich fatałaszków z Orsaya głównie ;) Nie bez powodu mam tam kartę stałego klienta, Thank God I'm a woman. Wszystkie te kwiatuszki, koronki bardzo lubię, a Iwo ma sukienki nie tylko że za małe, to jeszcze z Croppa czy h&m (po jednaj z każdego) w dziwne, mało romantyczne mazaje.
W poniedziałek kupiłam wymarzone buty, a we wtorek musiałam je oddać, bo były za duże i spadały. Ale wcześniej poczyniłam w nich autorskie poprawki krawieckie żeby ściągnąć paski... szczęśliwie przy zwrocie patrzyli na podeszwy, nie szukali obcych nitek ;) wiec zamiast uczyć sie do testu z rosyjskiego, to jeździłam do GalMoku. A jak już jechałam na ten test i wyciągałam z torby materiały do nauki, to autobusem mijaliśmy: http://www.tvnwarszawa.pl/ulice,news,ursynow-skuterem-w-latarnie,219022.html . Nie tylko rozbity skuter i odłamki szkła ale nieprzytomnego chłopaka leżącego na ulicy, głowa w kałuży krwi, jak szmaciana lalka... to tak mnie zamurowało, że dopiero po jakimś czasie doszłam do siebie. Zaskakujące było że w autobusie niektórzy to zauważyli, głosy : O Boże! a inni - nic nie widzieli, dla nich nic się nie stało. Wtedy nie wiedziałam czy żyje, czy nie, czy go potrącił samochód. Brrr, niebezpieczne to życie, aż dzwoniłam do Cyryla żeby on nie jeździł na skuterze ani nie zbliżał się do latarni. Ostatnio śnił mi się ślub z Cyrylem, wszystko oczywiście na spontanie, bez pompy, sukienki białej czy nawet obrączek, ale i tak byłam zachwycona z bycia panią Timoszenko.
Ostatnio jadłam u niego w domu obiad (szczęśliwie nie frutti di mare!) i chciałam jakoś zacząć konwersację od tego że Cyryl to zawsze je chleb do kartofli. Dla mnie to dziwne, w Polsce tak się nie je, to nie Syberia żeby tyle kalorii wcinać. Na co jego matka wydała się zdegustowana moją niewyrozumiałością, że w Polsce -foch- to nawet do zupy chleba nie podają. Ja: no je się zupę z chlebem... Na co ona że w restauracji trzeba poprosić. Ugryzłam się w język ze ja nie jem zupy w restauracji. No ale nie będę tu moich żali wylewać,bądź co bądź internet publiczny jest.

czwartek, 17 marca 2011

Biegun polarny

Skończyłam czytać właśnie książkę o kobiecie na biegunie południowym. To fascynujące, jak człowiek potrafi znaleźć swoje miejsce na Ziemi nawet na Antarktydzie, i tęsknić za nim po powrocie do, zdawało by się, lepszego świata. Takie doświadczenia zmieniają człowieka raz na zawsze, no akurat w tym wypadku autorce się nie powiodło, bo na biegunie zachorowała na raka i nie wiadomo ile sobie pożyje. A na pewno z tego powodu już tam nie wróci. Biegun polarny... to jak stacja kosmiczna, albo jeszcze gorzej.

Sama czuję się niespecjalnie. Trudno oczekiwać, ze raptem po roku od pierwszych prób wyjścia z stadium "permanentnego pisklaka kukułki" będę już mogła spijać śmietankę moich dokonań - i oczywiście tak nie jest. Teraz z wyrzutem patrzę na siebie z przeszłości, nie robiącą nic oprócz otwierania dzioba, ale wiem doskonale, i wiedziałam wtedy, że za wcześnie było żeby rozwinąć skrzydła. Więc teraz - trzymając się zoologicznych metafor - trzeba podkulić ogon, położyć uszy po sobie i jakoś brnąć dalej. Jestem mistrzynią w wymyślaniu dla siebie usprawiedliwień, jednych lepszych, innych gorszych. Obarczam Cyryla moimi problemami non stop: a to że muszę przejść na dietę Ducana (fuu), a to że marzę o wyprowadzce, a on... nie wiem czemu nadal ma ochotę tego słuchać. Kiepska ze mnie dziewczyna, narzeka, myśli tylko o sobie. Ale jest mi ciężko, i cały czas się zastanawiam, czy kochać to nie za mało.
A w tym semestrze naprawdę się nie przepracowuję, mam dwa dni w tygodniu prawie wolne, w porównaniu z poprzednim, mam bardzo mało zajęć... więc czemu ja się dziwię że nie ma efektów z takiego lenistwa. Nawet ćwiczenia z rosyjskiego (6 godzin zegarowych w tyg.! ) przypominają: труд кормит, лень портит.

poniedziałek, 7 marca 2011

Aktualne update'y

Chrup, chrup. Płatki Lubelli są całkiem niezłe. Niedługo mogębyć znawcą i ekspertem w kwestii płatków śniadaniowych - nie mogą być ani za słodkie, ani za przaśne, tylko w sam raz :) te mają dziwne owoce, czerwone porzeczki liofilizowane o_O Ja w ogóle porzeczek nie lubię. Mam teraz praktyki w szkole, byłam tak z siebie dumna że wszystko sama załatwiła tylko trochę smutno siedzieć samej na przerwie... ale okazało się dziś że jeszcze 3 dziewczyny z koledżu są w tym gimnazjum i już wszystkie problemy znikły. Z tym że ich opiekun ich wykorzystuje do pilnowania jakiś klas i prowadzenia lekcji, a mój mnie nie, więc będę z nimi tak z doskoku i do środy powinno być over. Do czwartku muszę wysłać plan lekcji do Wilanowa, mam nadzieję że będzie ok - planuję odpaść dopiero po lekcji próbnej.
Co do prezentu na Walentynki, trzeba przyznać że Cyryl się wykazał i tak, bo po perfumy latał po Superpharmie w Złotych, Galmoku i kupił w końcu na Natolinie koło mnie :D za słownikiem też 3 księgarnie przemierzył. A teraz postudiował raptem 2 tygodnie i już ma dosyć! Leniuchu ty! Byś nic nie robił tylko swoją babę do pracy wysyłał >.<
A jeszcze miałam napisać o kursie rosyjskiego w Katiuszy. Więc po pierwsze primo, uważam że nadal jestem drugą najmądrzejszą tam osobą po pani uchitelnicy z jakiejś bałtyckiej republiki. Co prawda nie widziałam jeszcze czwartego ucznia. Ale szkoła kulturalna, jest mała kuchnia do dyspozycji, kawka herbatka i ciastka! Małe klasy, więc mogę gadać ile mi się podoba :P No i nie uczę się tam żadnego języka Mordoru (= niemca), więc mam nawet ochotę wstawać na tą 9 rano w sobotę! Tylko obawiam się że za dużo ruska a za mało anglika :P

środa, 9 lutego 2011

Jutro bedzie futro


Jutro zaczną się i skończą takie prawdziwe feryjne ferie dla mnie. Znaczy dzień kiedy i ja i Cyryl jednocześnie, symultanicznie będziemy mieli wolne, impreza, zabawa. Bo on nareszcie ma obronę pracy inżynierskiej. Czekałam z wytęsknieniem, że nareszcie będzie można się pobawić, napić - bo alkoholu nie piłam od miesiąca! i nocą wrócić na Wilańską pod ciepłą kołdrę. To już wiem że ostatni punkt nie wypali. W piątek są warsztaty merytoryczne w Wilanowie, nie obowiązkowe, ale w świetle wymaganych umiejętności-jak najbardziej wskazane i bardzo interesujące. Byłoby głupotą z mojej strony nie pójść tylko dlatego, bo chcę spać z moim chłopakiem w jednym łóżku do południa. I tak odwlecze się to pewnie do niedzieli.
Więc na razie sama mam ferie, i co robię... tartę cytrynową. Kurczaka w cieście, piorę, sprzątam, nawet piszę coś na kształt magisterki (cały czas się zastanawiam: czy praca badawcza polega na przepisywaniu książek własnymi słowami?) oglądam filmy, seriale, gram w scrabble, chodzę na zakupy :D czytam książki polskie, rosyjskie, angielskie. Wymyślam temat na Long Paper. Wczoraj wymyśliłam "Content Language Integrated Learning with Art something". W ramach zakupów - kupiłam na allegro spóźniony prezent dla Cyryla na Gwiazdkę, obronę, i Walentynki. Aż wstyd że tak późno, no on też niczego nie podarował. Mało tego! nie dośćże musiałam wymyślić prezent dla niego (oczywiście konsultowałam z nim), to jeszcze dla siebie! Stanęło na perfumach,(to znaczy wodzie toaletowej) i znowu ja nie dość że sama wybierałam zapach (to oczywiste) to latałam po superpharmach żeby sprawdzić promocję! No i jeszcze słownik Pons polsko rosyjski ilustrowany, to już chyba chłopak sam sobie poradzi. A na domiar złego chyba w przyszłym tygodniu jedzie na narty. Ja nie chcę / nie mogę. Chyba bardziej nie chcę, bo uświadomiłam sobie że gdyby jechali bez nart, to bym bardziej chciała.

czwartek, 6 stycznia 2011

Poświątecznie

Cyryl wrócił, święta Sylwester ledwo co minęły a już znowu święto Trzech Króli - bezsensowne, rzeczywiście. Nawet się nie zdążyłam zmęczyć nauką ale wejść w jej rytm też się nie udało, więc odpoczynek się w sumie przydaje. Jutro zajęć za bardzo też nie ma zajęć, ale apokaliptyczna sesja się zbliża, a ja nie mam tuszu w drukarce i czuję się jak dziecko we mgle przez to. Jak ludziom udawało się studiować bez internetu, xero etc? Chyba po prostu jak studiowali, to jeden kierunek a nie dwanaście, nie pracowali, tylko zakopywali się w bibliotekach. Ja nie lubię się uczyć jak wszyscy są w domu. W sumie czas od powrotu rodziców z pracy do ich pójścia spać jest absolutnie zmarnowany pod tym względem: a to obiad, a to film, zawsze trzeba coś zrobić i poprawiać po 10 razy. "Zgaś światło jak wychodzisz z pokoju", "Zabierz talerze ze stołu", "Schowaj ketchup" po prostu można zwariować. Nie oczekuję że ktoś to zrobi za mnie, ale talerzowi nic się nie stanie jak postoi na stole, a ja nie cierpię jak ktoś mi mówi co mam robić i kiedy. Jest za tłoczno, za głośno. Ledwo zdążę wrócić z zajęć, nawet nie zdejmę butów a już: "Odgrzeję ci kartofli" - non stop upupianie, a potem zdziwienie że nie potrafię czegoś tam ugotować czy zrobić. 0 konsekwencji.
Przeczytałam książkę którą wygrałam w konkursie Sputnika. Ten konkurs, swoją drogą, to taki bajzel. Źle podali wymiar nagród ( szczęśliwie, na moją korzyść chociaż), jak już pojechałam po odbiór, to części mi nie wręczyli -kuponu rabatowego, kuponu na kurs językowy, tłumacząc że mam się sama od tych firm upomnieć, co nie do końca tak było, informacje o wygranym pobycie w Zakopanem otrzymałam na karteczce Post-It. Pomijając brak jakiegokolwiek zaświadczenia o wygranej i braku obiecanych filmów wśród nagród rzeczowych. No i że wygrałam książkę o kampanii Sarkozego o_O
Jak tylko dostane od nich ten kupon to im napiszę co o nich myślę. Fajnie wszystko, nagrody o sporej wartości, ale organizacja jakby były to dwie czekolady.
Przeczytałam książkę "Samotność 12" Arsena Riewazowa. Już notka z tyłu okładki pokazała że jest to książka w stylu i inspirowana Danem Brownem. Międzynarodowe spiski prowadzące do destrukcji ludzkości, tajemne kulty, morderstwa, starożytni władcy, w wszystko to dzieje się w Moskwie. Fabułą i spisek nie jest największym atutem tej historii, ale narracja, humor i rosyjskie realia. W najlepszych momentach przypomina Sapkowskiego co jest sporym komplementem. Opowiadanie "W leju po bombie", z cytowanymi piosenkami któe towarzyszą bohaterowi w jego przygodach. Jako że nawet jedną rosyjską piosenkę rozpoznałam po tłumaczeniu (Chaif, Ne speschi) i wiedziałam co to Kołaczyk/ Kolobok, byłąm zachwycona swoim dogłębnym znawstwem. Fabułą pozostawia trochę do życzenia. Jakim cudem zwykły przeciętny Rosjanin znalazł się z każdej strony wplątany w taką aferę? Dysonans skali wielkiej ogólnoświatowej organizacji i zwykłego człowieka który może z nią walczyć jest naciągany. I sam koniec, bez rozwiązania akcji. Może chwyt żeby wymusić drugą część Odinochestwa 12? Wielkim plusem są pojawiające się w przypisach dowcipy o których mówią postaci, naprawdę śmieszne i w stylu (nic dziwnego zresztą) Gawarit Moskwa z joemonstera.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...