2 broke girls to serial o ex-bogaczce z Manhattanu i jej przyjaciółce "dziecku ulicy". Połączyła je praca w jadłodajni (diner) i wspólne marzenie - otwarcie własnego "cupcake business". Nie mogę się porównywać z ani jedną, ani drugą, gdyż w przeszłości nie opływałam w torebki Lujego i gadające sedesy, ani też zaznałam zbyt wiele spod hasła "sex drugs and r'n'r" nie ma to jak być testerem leków. Serial jest fajny, komedia, lekka do obejrzenia przed snem akurat. Lub do obiadu bo to 20 minut akurat. Obecnie rzadko kiedy jemy obiad bez filmu lub serialu...chyba szkoda czasu na te dwie rzeczy osobno. Jeśli film nie jest jakiś dziwaczny, ostatnio oglądaliśmy Byzantium i się zdołowałam i apetytu nie miałam.
Za to mogę piec babeczki. Pff, kto teraz nie piecze babeczek? Każdy je robi, chyba nawet pisałam o tym notkę. Jedyna osoba znana mi, która nie robi, to Cyryl. Za czasów naszych rodziców była moda na serniki i szarlotki, teraz na babeczki. Mimo że nie mam robota Kitchen Aid i innych cudów Tupperware piekę sobie wesoło, czasami są lepsze, czasem gorsze. Blender Boscha zamówiony, powinien niedługo do mnie przybyć. I nie ma obok mamy, która brzęczy o najlepszych prostych rzeczach bez wymysłów.

Krem okazał się łatwy do zrobienia, za to ładne wyciśnięcia to już nie przelewki. Blacha do muffinem z Lidla okazuje się trochę niewypałem, bo ma wybrzuszenie w każdej foremce, ergo muffinki wychodzą małe. Sądzę że do dekoracji kremem będę używać tych pieczonych w ikeowych foremkach. Cieszę się że mamy piekarnik, co tydzień coś w nim piekę, ciasto lub muffinki. Taka zwykła rzecz, ale cieszy.