sobota, 14 lipca 2012

Życie poza-studyjne

Koniec studenckiego życia. Długiego, beztroskiego... co więcej można o nim powiedzieć. Imprezowe? Nie za bardzo, nie w takim stopniu jak u innych, dużo czasu po prostu przesiedziałam w domu pod kocem - i tego chyba najbardziej mi wstyd. Ani to odpoczynek, ani rekreacja, tylko po prostu wegetacja! Czy lata studenckie ciągnęły się za długo? Nie sądzę, zabrały mi tyle, ile było potrzebne żeby poukładać wszystkie sprawy. Nabrałam dystansu do ludzi, do instytucji, do problemów większych i mniejszych, poznałam swoje możliwości, ale też słabości. Ile szans zmarnowałam? Wydaje mi się że niewiele, że szczególnie przez ostatnie lata UKKNJA brałam życie za rogi, i nawet jak się bałam, to skakałam na głęboką wodę.
Trudno uciec od skojarzenia, że historia sztuki upłynęła pod znakiem związku z Maćkiem, a UKKNJA - z Kiriłem. I tym samym chyba łatwo się domyślić co uważam za bardziej udane. (Mała dygresja. Gdy jechałam autobusem do dentysty koło mnie usiadły dwie dziewczyny, maturzystki, zdawały na maturze historię sztuki. Rozmawiały o sztuce, mam nadzieję że nie zamierzały zdawać do IHS, a to z powodu jakie głupoty gadały. Szczególnie jedna, blondynka o słodkim głosiku mówiąca że nie cierpi Pollocka i Kozyry, bo jeden zarabiał kupę kasy chlapiąc farba, a druga filmowała starych ludzi robiących pajacyki. Miałam ochotę jej powiedzieć że niech nie komentuje czegoś o czym nie ma pojęcia - action paintingu i "Świeta Wiosny" . Czy ja też byłam taka głupia, idąc na te studia? Nie, ja nic nie mówiłam. I szybko się przekonałam, że życie potrafi powalić na kolana w jednej chwili. Ale - nie jest to nigdy cios, po którym nie można się podnieść.)
Mam licencjata, mam magistra, mam plomby w prawie każdym zębie, mam kota, mam siniaka, nie mam kolczyków ani prawa jazdy ani karty pływackiej ale mam cukinię w garnku. Mam hamak i nowy kostium i pojadę z nimi na Mazury, siedzieć tydzień w Aleji Wczasów. Wakacje na Pradze też złe nie są, można iść nad rzeczkę na piwo, albo na basen, albo na rowerki wodne, do parku, na łódki pojechać można.
Teraz trochę metafizyki. Wydaje mi się że szczęście w życiu to wartość łatwa do osiągnięcia - w tym sensie że każdy z nas wie, czego mu do szczęścia brakuje. Ale znalezienie tych rzeczy...to już trudna droga, przyprawiająca o ból brzucha i bezsenność. Więc czuję się aktualnie jak w głupiej bańce mydlanej, odgrodzona od tego czego chcę. A może i nie chcę? Na razie mam wakacje, pfff, i piwko jedno dwa do zgonu ( wczoraj tak się opiłam że grałam w Max Payne)

4 komentarze:

  1. Nie zgadzam się! Ja nie wiem czego mi do szczęścia brakuje.
    No.
    Kart pływackich już chyba nie robią.

    OdpowiedzUsuń
  2. a jak mamie powiedziałam, że się upiłaś, to mówiłaś, że nie! kłamczucha. Ja tam nie wierzę w życie pozastudiowe i tyle! ale w końcu chyba powinnam coś ze sobą zrobić :|

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny, mądry post. Widzę, że życie pozastudiowe jest czymś takim jak życie pozagrobowe ;) - nie wiadomo czy istnieje. Mi się wydaje, że marzenia jest łatwo formułować, gorzej już bywa z formułowaniem celów, które pozwolą na realizację marzeń. A czasem nie wiadomo, którędy ta droga prowadzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ano, fajny post. Szczęście można też definiować stanem, gdy można zrobić wszystko, ale nie trzeba robić niczego. Śmiało! Przebij bańkę i przekonaj się sama. A tak wygląda dzień z życia Max'a: http://www.youtube.com/watch?v=eU0dgjon10U :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...