poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Czas na wspin


Albo i czas na kawkowanie :) lecę nastawić wodę. A do kawki muffinka własnej produkcji. Nadal nie są perfekcyjne, bo nie mam blachy do dużych muffinek, i zamiast rosnąć wzwyż, to tak rozłażą się na boki. Jest zimno, ciemno, mokro - ale mam kalosze! Niby są moje, bo ja za nie zapłaciłam i ja w nich dziś chodzę, ale niezupełnie, bo ja wcale nie chciałam kaloszy, ja tylko zapłaciłam za nie w sklepie, a chodzę w nich dlatego, bo pada cały dzień. A Iwona i tak w domu siedzi. Mam nadzieję że odda mi kasę...
Już wszystko udało się załatwić, jedziemy do Zakopanego - wyjazd pociągiem 2 niedzielę 29 kwietnia o 21. Nocleg w pokoju z aneksem kuchennym i łazienką - ciut drożej niż zwykły, ale i tak ledwo znaleziony, i wcale nie blisko Krupówek, ciut za rondem Kuźnickim. Oscypki będą się do mnie uśmiechać, góry ostrzyć zęby a owieczki pobekiwać. Jak Cyryl znowu zaleje palnik to niech sobie zdycha, ja będę miała z kim sobie chodzić. Za dwa tygodnie dopiero, a po drodze tyle trzeba pozałatwiać - spraw życiowych studyjnych głównie. Ech skończyć te studia, wszystkie papiery złożyć, odebrać kwitki, dyplomy i wejść w nowy etap: robienia już na własny rachunek, a nie tego co jakiś program wymaga. Głupi program. Ale bez tego etapu jeszcze trudniej.
Ten obrazek przedstawia filiżankę z Poole Pottery Springtime (bez talerzyka) którą mama kupiła na bazarku, a teraz się z Iwoną kłócą kto ma z niej pić. Mnie się jakoś nie podoba, ani kształt, ani wzór. Filiżanka z Zachodu ładna, ale kobiety z Zachodu głupie. Mama kupiła w lumpie niebieską spódnicę. Widać było ze odpadł firmowy guzik, i kobieta z Zachodu musiała przyszyć drugi. Wzięła zielony jaki miała, jakoś przycerowała swoimi dwiema lewymi zachodnimi rękoma. A kobieta z Polski ma więcej rozumu niż tamte, spódnicę obejrzała i na metce zapasowy guzik znalazła!
A teraz o nowej aktywności, którą podjęłam. Miesiąc temu nawet by mi to do głowy nie przyszło, nie planuję też osiągnąć w tym mistrzostwa ani stopnia wyższego niż początkujący, a chodzi o ściankę wspinaczkową. Ot taka rekreacja, dzięki której serce bije mocniej, adrenalina uderza do głowy, a ręce bolą przez 2 następne dni. Na razie wszystkiego byłam na ściance dwa razy, koleżanka zorganizowała wyjścia - i jest przynajmniej jakaś mobilizacja. Co prawda dałam radę doczołgać się na samą górę, ale korzystając ze wszystkich chwytów, a nie jakiejś sprecyzowanej trasy, i przez połowę drogi wisiałam na linie. Bez asekuracji byłabym dead as dodo.

2 komentarze:

  1. A to Ty już się obroniłaś, że dyplom chcesz odbierać? Kiedy? Heloł?
    Wspinaczka fajna! Kiedyś na wyciecze w gimnazjum się wspinałam na skałę z asekuracją, ale wysokość to nie to, co lubię najbardziej :P
    Dlatego jadę surfować!
    Niech żyje Białoruś!

    OdpowiedzUsuń
  2. a nie napisałaś o głupich kobietach z Zachodu, co najpierw chodzą na fitness, płacą za to, a potem są tak zmęczone, że nie mogą u siebie w domu sprzątać i muszą zatrudniać od tego sprzątaczki i znów im płacą! A jakby same sprzątały to by miały i czysto i fitness i to za darmochę@!!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...