środa, 22 sierpnia 2012

Duszna książka - Jodi Picoult "Drugie spojrzenie"

Strach przed śmiercią jest podstawą człowieczeństwa. Żyjemy tu i teraz, a po naszej śmierci nastąpi gorzka czerń końca, a świat będzie pędził dalej. Ktoś inny będzie miał swoje teraz. Ale co nastąpi, gdy dwie przeznaczone sobie osoby dzieli czas, śmierć i tajemnica? Czy zgoła obce sobie osoby mogą okazać się związane z sobą jak gwiazdy krążące po wspólnej orbicie? (Neutron Star Collision -Muse) To oklepany frazes - tylko miłość może pokonać śmierć - quia fortis est ut mors dilectio. W przypadku książki Picoult wszystkie romantyczne przesądy znajdują swoje potwierdzenie. Jeśli Twoje serce wyrywa się ku mistycznej miłosci i czekasz na swojego star-crossed lovera, z pewnością spodoba Ci się ta pozycja. Jeżeli ciemna i niecukierkowa strona historii Stanów Zjednoczonych to Twoja pasja, również mogę Ci ją polecić.To samo dla entuzjastów dziejów rdzennych Amerykanów. I na koniec - dla młodych lekarzy, którzy słysząc tętent kopyt widzą raczej zebrę niż konia. Reasumując - jest to książka dla wytrwałych inteligentnych czytelników (liczy prawie 500 stron), ale oceniam ją na 4 gwiazdki.

Do lektury książki polecam ścieżkę dźwiękową. Nie bez przyczyny ochrzciłyśmy książkę tytułem dusznej - jest bardzo nawiedzona, ale nie w strasznym tego słowa znaczeniu. Można ją czytać samemu w nocy bez gęsiej skórki. Poza tym czytałam wiele książek tej autorki, i często po tytule trudno przypomnieć sobie treść. Dodając do tego głupie tłumaczenia tytułów, które zabijają jakiekolwiek znaczenie: Głos serca (Songs of the Humpback Whale) albo Deszczowa noc (Mercy), trzeba jakoś je przybliżyć uściśleniami jak: zabił chorą żonę na raka. Agata może się ze mną nie zgodzić, ale jest to dosyć przewidywalna proza, pewne motywy powtarzając się przewijają przez kolejne powieści. Rzadkie i śmiertelne choroby, Indianie, Nowa Anglia i jej zapadłe miasteczka (zupełnie jak Stars Hollow z wyglądu) proces sądowy, zawiłości medycyny sądowej i analizy DNA, zagubione rodziny i - co najlepsze lub najgorsze - często nieoczekiwane zakończenie z niespodziewaną bezsensowną śmiercią włącznie. Akurat w dusznej książce (bo jest nawiedzona) kostuchę udało się oszukać.

niedziela, 12 sierpnia 2012

veturilo czy nie-milo?

Brzytwa Ockhama to prosty mechanizm logiczny stanowiący że najprostsze założenie jest najbardziej prawdopodobne, a bytów nie należy mnożyć powyżej konieczność. Prędzej ktoś uwierzy że nie masz pracy domowej bo się źle czułeś, niż że niosłeś zeszyt w ręku aby wysechł atrament i przyleciał głodny orzeł, który go porwał żeby nakarmić pisklęta w gnieździe na skale.  Tak jak język esperanto... esperanto estas merdo, nun kun vi diras el tio? biedny Zamenhof się namęczył, jacyś ludzie go się uczą i nic z tego nie wynika. Jest taka ulica w Warszawie, ale nie wiem gdzie, gdzieś daleko w każdym razie. A może koło Zamenhofa? Hmmm, koło Powązek. A ten przydługi wstęp ma nas doprowadzić do Veturilo, czyli roweru miejskiego, który zaczerpnął swoją nazwę właśnie z esperanto.
Czy to potrzebne? czy przemyślane? dochodowe? Ile ma wad? 
Jeśli chodzi o ogólne założenia i pożytek, na pewno pomysł, który się sprawdził w wielu innych miastach ma potencjał. Każdy umie jeździć na rowerze, każdy ma dokąd dojeżdżać. Nie każdy ma własny rower, albo potrzebuje go na pokonanie dystansu miedzy dwoma środkami komunikacji. Całkiem popularne są dziwaczne składane rowerki:
Nie wiem jaka w tym wygoda, a wyglądają dosyć śmiesznie. Składa się je w 15 sekund, na pewno krócej niż wypożycza się veturilo, ale waży 12 kg! Pod tym względem veturilo jest wygodniejsze, ma koszyk na ramie na bagaż, a nie jest samo bagażem. Cieszę się, że stacja jest koło mojego domu bo lubię jeździć na rowerze, a nie lubię chodzić do metra na piechotę. Rowerki są wygodne, proste w użyciu, siodełko łatwo dopasować, mają 3 przerzutki, hamulec ręczny i w tylnej piaście, dzwonek i lampkę.
System wypożyczeń mógł by być łatwiejszy i bardziej intuicyjny. Wprowadzasz swój numer telefonu i PIN, a potem przychodzi czas na numer roweru - o ile go nie zapomnisz do tego czasu. Potem dostajesz kod do zamka - też go lepiej nie zapomnieć, a o to łatwo gdy w drodze od automatu do roweru dopadnie cię staruszka pytając czy te rowery to za darmo. Gdyby po prostu system sygnalizował, np światełkiem, który rower jest wolny i że masz kod do tego, jak do kasy w Carrefourze.
Kolejna wada systemu objawia się tym, że boję się co będzie gdy rower nie odda się prawidłowo i odkryję to po jakimś czasie...i co wtedy? szukać go? a kasa leci.
Największy minus i niedogodność nie jest związana z systemem, rowerem czy komunikacja, ale z ludźmi. Uwielbiam. Na jakieś 5 wypożyczeń roweru zawsze chyba ktoś mi zawracał głowę : a co to? a jak pani to robi? ile to kosztuje? Dziś jechałam rowerkiem, w nie najlepszym humorze, zresztą musiałam rower dwa razy wypożyczać, bo w pierwszym zamek nie działał, albo pomyliłam kod (choć raczej nie, bo już jak podeszłam, to na zamku był wybrany ten sam kod i kłódka była zamknięta). Zatrzymałam się koło źródełka na Imielinie poprawić siodełko i zaczepia mnie jakaś baba. Sąsiadka, która kłóci się ze swoją córką na pół bloku pyta mnie jak się tam siodełko reguluje i ile to kosztuje. No spoko spoko, powiedziałam, ale po **** jej ta wiedza, skoro siedziała na własnym rowerze?! Jeżeli ktoś sam nie umie się zorientować o co chodzi, to oznacza że jest zbyt ograniczony żeby korzystać!!!

niedziela, 5 sierpnia 2012

Wróciłyśmy nad jeziora

Nie zmieniło się ono nic a nic, za to zmieniłyśmy się my - postarzałe o rok, wyniszczone, spoważniałe, rozleniwione, znające już R-N od a do z, nawet zdjęć już się nie chciało robić. Zmienił się domek, moim zdaniem (i będę go bronić!) na lepsze, ja zmieniłam kostium.
Atakowały nas osy, szerszenie, komary, ryby, żaby, ptaki, psy, my atakowałyśmy koty, przeżyłyśmy biały szkwał, a domek przeżył rozpalanie grilla w domku. Nie utopiłam się, choć moje rozpaczliwe próby wdrapania się na gumowe kółko zasługują na Złotą Malinę. Po drodze powrotnej odwiedziłyśmy okolice Wyszkowa, tzn Łazy i Szumin, gdzie każdy prawdziwy warszawiak ma działkę. Miła okolica, pachnie lasem, cisza i spokój, a po drugiej stronie drogi mieszka słynna rzeźbiarka koni i jeleni Anna Dębska.
W Szuminie mieszka Tysia, które ma mięciutkie takie takie, bardzo dobry serniczek, Rudego Pana i inne czworonogi z kopytami, pazurami i łapami. I zajmuje się dystrybucją nalewki Szumina Czar, która powali po dwóch kielkonach.
Zajrzałam na statystyki odwiedzin mojego bloga, i ujrzałam co następuje: odwiedziny ze wszystkich stron świata, w tym z Rosji (привет друзья, я очень рада ), ale i z Niemiec...?? WTF?? I z Linuxa? Kto korzysta z iPada  to wiadomo nie od dziś ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...